Są takie tematy, z których opisaniem zwlekam nawet kilka
miesięcy. Siedzi mi taki temat z tyłu głowy, kiełkuje i dojrzewa, kłując i
uwierając mnie w tyłek.
Bardzo wiele się zmieniło w ciągu ostatnich kilku miesięcy.
Oczywiście, zbiegły się te zmiany z nową pracą, bo okazało się, że potrafię
rozmawiać o czymś więcej niż kolorze kupy czy buncie czterolatka. Że umiem
robić coś więcej niż dobrą kawę czy pranie. Że nadal chcę się rozwijać i
chłonąć wiedzę.
I jednocześnie zastanawiam się, czy można zakończyć pewien etap życia ze smutkiem i
jednocześnie przyjemnością? Bo urlop macierzyński właśnie tak się u mnie
zakończył – z wielkim ubolewaniem i nostalgią za tym, co już nie wróci, ale
również z radością, że idzie coś nowego.
Jedną z wielu rzeczy, których się bałam w powrocie na
ścieżkę zawodową, było poranne wstawanie o tej samej porze, dzień w dzień. Serio!
Autentycznie się tego bałam! Obawiałam się, że po nieprzespanej nocy, bo Asia
ząbkuje, bo Ala się budzi, bo ogólnie dzieci lubią nocne życie, nie będę w stanie zwlec się spod kołdry. Że będę jak zombie, próbując
ogarnąć kurczaki w pracy. Że żadna ilość kaw mnie nie uratuje i będę przez to –
jak to się ładnie mówi – nieefektywnym pracownikiem. Dotąd nieprzespane noce
zawsze mogłam sobie odrobić w ciągu dnia, a tu nagle musiałabym je wziąć na
klatę. Było to dość stresujące.
Ale!
Wir pracy i natłok obowiązków nie pozwala mi w biurze nawet
ziewnąć. Jestem zaaferowana i mocno przejęta nową rzeczywistością.
I zdałam sobie ostatnio sprawę, co ma kluczowy wpływ na to,
jak się czuję, jak się realizuję i dlaczego chce mi się wstać każdego dnia z
łóżka. I tym kluczowym czymś są ludzie. I to hola, hola, nie byle jacy ludzie.
Tylko tacy, których dobrałam sobie sama i którzy jednocześnie dobrali sobie
mnie. Jakoś się złożyło, że zupełnie z przypadku, albo – może właśnie celowo? –
ścieżki kilku osób skrzyżowały się ostatnimi czasy z moimi. Są to ludzie,
którzy chcą, którym się chce, którym zależy. Którzy dopytują, proponują,
zachęcają i współpracują. Którzy nie unikają, nie wymyślają, nie stroją min,
nie obrażają się i nie fochują. Ludzie,
którzy bez głębszego zastanowienia przyjmują zaproszenie na kawę. Tacy, którzy
pytają z samego rana, jak zaczął mi się dzień, a wieczorem – jak minął. Ludzie,
którzy chcą się za mną śmiać, bawić, rozwijać i rozmawiać.
Wydawać by się mogło, że to przecież nic nadzwyczajnego – obecność
życzliwych ludzi wokół siebie. Ale jednak to zawsze moim marzeniem, które nie
mogło się do końca spełnić. Ostatnimi czasy odczuwałam swego rodzaju
zniesmaczenie i niepewność wobec ludzi, z którymi do niedawna byłam blisko i na
których bardzo polegałam. Brzmi banalnie i górnolotnie? Może i tak, ale ci, co
mnie znają, wiedzą doskonale, że społeczne ze mnie dziewczę. Dlatego właśnie
zabiegam o ludzi i lubię wśród nich przebywać. Ale zbyt wiele toksycznych osób
stanęło ostatnio na mojej drodze i dopiero niedawno uświadomiłam sobie, jak
bardzo jestem nimi zmęczona. Nie zliczę, ile razy wylewałam łzy za znajomością,
która absolutnie nie była tego warta. Ile krwi napsuli mi ludzie, którzy
odpychali i podcinali skrzydła. A ja zamiast zebrać się do kupy i iść do przodu
z wysoko podniesionym czołem, ubolewałam i marudziłam.
W końcu wzięłam się w garść. Posłuchałam mądrych porad mojej mamy
i wielu innych, spojrzałam do przodu, zamiast ciągle rozpamiętywać przeszłość. Na
szczęście świat nie kończy się na jednym przyjacielu i na jednej pasji. Okazuje
się, że jeśli się dobrze rozejrzysz, poszerzysz horyzonty, a dodatkowo trochę
odpuścisz i zluzujesz, nagle masz z kim się spotkać, z kim potańczyć i spić
kawkę. Nagle znajduje się ramię, na którym możesz się oprzeć i przyjazna twarz,
do której możesz się uśmiechnąć. Nagle pojawia się osoba, która nie może się
doczekać, żeby z tobą pogadać i odwzajemnia twoje sympatie.
Dla mnie to
naprawdę NOWOŚĆ.
I oczywiście, jak każde schody w życiu, te również traktuję
jako nauczkę. Znacie to powiedzenie „jak wywalają cię drzwiami, to wejdź
oknem”? Kiedyś taką właśnie dewizą się kierowałam. Dziś wiem, że nie do każdego
aspektu życia ona pasuje. Jeśli gdzieś Cię ewidentnie nie chcą i nie
potrzebują, szkoda czasu. Warto robić swoje, słuchać siebie i żyć w zgodzie z
samym sobą.
Teraz dzięki moim najwspanialszym dzieciom i mężowi czuję
się naprawdę szczęśliwa. A osoby, które pojawiły się przy mnie, dopełniają to
szczęście.
Bardzo!

Grafika: ivalfre.com
Kasiu zgadzam sie z tym co napisałaś. Ale.nie ztym ze pojawili sie wokół ciebie ludzie nie bylejacy...
OdpowiedzUsuńNie ma ludzi byle jakich.kazdy czlowiek napotkany w naszym zyciu cos do niego wnosi...jesli chodzi o toksycznych ludzi to kak najbardziej trzeba sie od nich uwolnic.sama to poczynilam jakus czas temu.
Życzę ci dalszej samorealizacji.
Kasia nie ma ludzi byle jakich...
Byle jakich użyłam nie z zamiarem obrażenia kogokolwiek. Chodziło mi o podkreślenie wyjątkowości tych, których poznałam.
OdpowiedzUsuń