Drodzy Czytelnicy!
Jak widać, moja przestrzeń zwana blogiem,
przechodzi wzloty i upadki. Jestem właśnie po jednym z takich upadków.
Ale jednocześnie przed kolejnym wzlotem, porządnym i wysokim. Brak dobrej
organizacji czasu, chęci i pokonania niechcemisiów, które często
wkradają się do mnie wieczorami, sprawiają, że padam na sofę przed tv i
zostaję na niej już do późnych godzin wieczornych. Shame on me, bo
wiadoma sprawa, że nie tak to powinno wyglądać i gdybym miała zarabiać
na chleb pisaniem bloga, to cóż... no bida z nędzą by była. Mój zapał
nierzadko jest słomiany. Często zostaje gaszony przez codzienność, w
której ja oczywiście dostrzegam wspaniałe momenty, etapy rozwoju moich
córek itp, aczkolwiek nie do końca wierzę w zainteresowanie tematem z
zewnątrz. Krótko mówiąc - chciałabym, aby blog stał się więcej niż
stricte parentingowy.
Streszczę Wam jeszcze po krótce fabułę jednego z moich ukochanych filmów, pewnie widzianych przez większość z Was - Julie & Julia. Nie
jest to konieczne, ale myślę, że lepiej pojmiecie zamysł, jaki siedzi w
mojej głowie i z większym zrozumieniem przybijecie mi piątkę. A zatem w
filmie przeplatają się historie dwóch kobiet. Jednak to historię jednej
z nich chciałabym przytoczyć, bo jest mniej więcej odzwierciedleniem
mojego projektu. Młoda mieszkanka nowojorskiego Manhattanu, znudzona
swoją pracą i rutyną życia postanawia wprowadzić w nie lekkie zmiany i
rozpocząć pisanie bloga. Jako że jej pasją od zawsze jest gotowanie,
blog staje się miejscem, w którym ma zamiar przez bity rok zdawać
relacje czytelnikom właśnie z tej tematyki. Bierze do ręki książkę
kucharską i obiera sobie za cel przerobić ją w 365 dni. Całą. Każdy
najbardziej błahy przepis. Których jest ponad 500 😱 Chodzi tu o
wprowadzenie do życia pewnego rodzaju dyscypliny, nauki,
samodoskonalenia, pokonywania własnych słabości, zrobienia czegoś dla
siebie, udowodnienia sobie tego, że jak się chce, to można. W ciągu
długiego roku ma lepsze i gorsze dni. Jednego razu pichcenie wychodzi
jej zgodnie z planem, innym razem ma ochotę wejść do piekarnika i się w
nim podpalić. Ale ostatecznie wychodzi z całego projektu zwycięsko, z
wysoko podniesioną głową i dumą w oczach.
Mam w głowie
podobny plan. Plan, który zaczynam realizować już, dzisiaj. Nie, nie
czekam do poniedziałku. Nie czekam do rozpoczęcia nowego miesiąca. Nie
czekam do stycznia, żeby obrać to sobie jako postanowienie noworoczne.
Kuję żelazo póki gorące, zanim wredne chochliki w mojej głowie
podpowiedzą mi, że to bez sensu. Bo widzę w tym głęboki i duży sens.
#dajęsobierok
- tak brzmi tytuł projektu. Jego zamysł jest bardzo prosty i
jednocześnie paskudnie trudny w wykonaniu. Chodzi o to, że od wielu lat
jestem mniej lub bardziej zadowolona ze swojego zdrowia i ciała. Każdy
ma kompleksy, nie przeczę, ja też mam ich mnóstwo. I w końcu znalazłam
się na etapie, kiedy chciałabym się z nimi zmierzyć i powalczyć.
Powalczyć o zdrowe ciało w każdym tego słowa znaczeniu - czyli połączyć
jedzenie z aktywnością. Zawsze (poza okresem ciąż) mniej lub bardziej
coś ćwiczyłam. Rower, aerobik, trampoliny, basen, bieganie, mata w domu.
Nigdy na serio, nigdy z głową, nigdy z planem. Czas to zmienić.
Jestem
żoną i matką dwóch cudownych córeczek. Chcę zadbać o to, żeby moja
rodzina miała we mnie zawsze wsparcie, mogła na mnie polegać, mogła
spędzać ze mną aktywne wakacje, nie musiała odwiedzać mnie w szpitalu.
Jestem im potrzebna tak samo jak oni są potrzebni mnie. A zdrowa i
szczęśliwa mama to zdrowa i szczęśliwa rodzina.
Jest
15 listopada 2018 roku. Piękna prawie okrągła data, idealna do
rozpoczęcia walki o swoje marzenia. Chciałabym za rok stanąć przed
lustrem, spojrzeć na siebie z dumą, powiedzieć, że było warto, po czym
kupić sobie jakąkolwiek szmatkę, nie bojąc się o rozmiar.
Nie
chcę, żebyście mnie opatrznie zrozumieli - nie chodzi mi o to, żeby
schudnąć. Owszem, po ciążach zostały mi nadprogramowe kilogramy, które
trzymają się mnie jak rzep psiego ogona. Tu i ówdzie skóra mogłaby być
bardziej jędrna, pupka bardziej podniesiona, a uda smuklejsze. Ale to
tylko dodatek do tego, co tak naprawę chcę osiągnąć. A celów mam kilka:
od wyrobienia w sobie zdrowych nawyków żywieniowych, poprzez
wprowadzenie aktywności fizycznej jako stałego elementu mojego i
rodzinnego życia, aż po naukę dobrej organizacji czasu, uzdrowienia i
wzmocnienia ciała i ducha.
Przede mną ogrom pracy.
Biorę się za to z pełną odpowiedzialnością. Blog posłuży mi jako
dodatkowy motywator. Chcę dzielić się z Wami postępami. Pokazywać, jak
wygląda walka o wymarzoną siebie, walka z największym wrogiem - leniem,
walka o godzinę treningu, o kilka centymetrów mniej w biodrach. Będę Was
zasypywać zdjęciami, inspiracjami, będę mędzić, że mi się nie chce, ale
muszę. Bo wiem, że gorsze dni na pewno się trafią, - rok to bardzo
długo. Ale nie chciałam skracać tego czasu do 3, do 6 miesięcy... Rok
jest dobry, chwytliwy, realny do spełnienia, a jednocześnie trudny do
wytrwania, na czym właśnie mi zależy - żeby pokonać swoje słabości,
wyjść ze strefy komfortu, osiągnąć cel, zarazić tym innych. Więc jeśli
nie macie ochoty na spam w postaci zdjęć i relacji, od razu polecam
wypisać się z obserwowania. Wiem, że wiele osób może irytować
pokazywanie prywaty na portalach społecznościowych - wiem i rozumiem.
Jeśli jednak jesteście tym zainteresowani, chcecie ze mną odbyć tę długą
drogę, będę wdzięczna za kciuki w górę. Każdy lajk to dla mnie
dodatkowy motywator i dodatkowe surowe oko, które mnie obserwuje. Im
więcej, tym lepiej.
Dla tych, którzy nie wiedzą, daję
znać, że posiadam konto na IG pod nazwą alibabka89. Tam również będę
udostępniać postępy, przekazywać inspiracje, przesyłać zdjęcia.
Szukajcie mnie pod hasztagiem #dajesobierok. Znajdźcie mnie, zostańcie
ze mną i dajcie mi szansę. Będzie mi miło, jeśli skomentujecie posta,
wyrazicie swoje zdanie. Jestem otwarta też na wszelkie propozycje i
pomysły.
Programy treningowe są ogólnodostępne w
Internecie, ja osobiście jestem w posiadaniu kilku płyt Chodakowskiej,
której zawdzięczam bardzo dużo zgubionych centymetrów swego czasu.
Pozostanę jej wierna, jednak pozwolę sobie co jakiś czas dorzucić coś
innego, w zależności od nastroju.
Dzisiaj mamy czwartek. Na piękny początek weekendu, który w zasadzie jutro się zaczyna, mój grafik treningowy wygląda następująco:
- PIĄTEK - Skalpel Ewa Chodakowska
- SOBOTA - ćwiczenia rozciągające/pilates
- NIEDZIELA - Tabata
Zaczynam z mało chlubnymi wymiarami:
- talia - 92cm
- biodra - 103cm
- udo - 60cm
Im większe te liczby, tym większa jest we mnie determinacja, więc....
Moi drodzy, Startujemy.
PS.
Kochani, jeśli macie ochotę dołączyć do pomysłu, dajcie znać. I nie
mówię tu o projekcie podobnego typu. Chodzi mi o każde wyzwanie, jakie
ma Wam przynieść satysfakcję, jakie ma Was czegoś nauczyć, jakie chodzi
za Wami od dłuższego czasu. Chcesz rzucić palenie? Chcesz zacząć naukę hiszpańskiego? Chcesz pójść na kurs programowania? Chcesz, ale ciągle brak Ci determinacji? Wbijaj do mnie, opowiedz mi o swoim pomyśle. Motywujmy się wzajemnie, a sukces będzie jeszcze większy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz