piątek, 6 lipca 2018

Asia

Oficjalnie wita Was matka dwójki dzieci!

Równo miesiąc temu urodziła się nasza druga latorośl i od tego czasu zbieram się za napisanie nowego tekstu. Początkowo miał on być o kolejnej ciąży, ale ten temat wydaje mi się już tak odległy, że aż wręcz nieaktualny. Chociaż może kiedyś zabiorę się za porównanie moich dwóch stanów błogosławionych ( 🙈 ), a jest co porównywać.

Dziś jednak widzę, jak czas przy dwójce dzieci potrafi zachrzaniać. I choćby nie wiem, co się robiło, nie da się go zatrzymać - a często by się chciało. Miniony miesiąc nie należał do najłatwiejszych, chociaż obecność męża w tym czasie nieco ułatwiła sprawę 😉 Jednak mimo wszystko, wygospodarowanie chwili dla siebie graniczyło i nadal graniczy z cudem. Ale! To absolutnie nie jest żadna forma narzekania ani marudzenia - decyzja o kolejnym dziecku była świadoma i przemyślana, więc liczyliśmy się z tym, że na jakiś czas trzeba będzie przetasować hierarchie rodzinne i priorytety.

Czy przy drugim dziecku jest już łatwiej? Całe 9 miesięcy ciąży zajęło mi zastanawianie się nad tą kwestią. Patrząc na znajomych z dwójką pociech, można by rzec, że... nie ma reguły! Żadnej! Każde dziecko jest inne. Każdy rodzic jest inny. Każdy ma własne podejście i indywidualne metody wychowania, więc... nie można jednoznacznie powiedzieć, jak jest. Najlepiej przeżyć to na własnej skórze! 😂

Nasze doświadczenia z Alicją pozwoliły nam mieć nadzieję, że z Asią pójdzie gładko. I wiecie co, poniekąd tak jest. Asia postanowiła nie odstawać od siostry i również obdarzyła nas darem kolek od pierwszych tygodni życia, a co! Jednak tym razem, bez czekania prawie dwa miesiące na to, anuż przejdzie samo, tym razem byliśmy mądrzejsi i po lekarza zadzwoniliśmy niemal od razu. Te same objawy, ta sama diagnoza, ten sam specyfik. Jest nam łatwiej, wiemy, z czym walczymy, wiemy, jak postępować i mamy nadzieję na szybką poprawę.

Asia jest jeszcze na początku swojej drogi na tym ziemskim padole, więc nie do końca ogarnia jeszcze, jak zasypiać, jak się z nami komunikować. Wiadomo - móżdżek wielkości orzeszka. Akceptujemy to i kochamy jak własne. Ja osobiście podeszłam do całej sprawy na większym luzie i choć czasem nerwy chcą puścić, staram się trzymać emocje na wodzy, bo wiem, jak skończyła się historia za pierwszym razem - ogromny stres przed nieznanym, łzy i nerwy z bezsilności doprowadzały niejednokrotnie do konfliktów mąż-żona i niestety ostatecznie m.in. do zatrzymania laktacji. O tym chciałabym napisać kiedyś oddzielny tekst, bo wiem, że to temat rzeka.

Jestem dziś mądrzejsza niż 2 lata temu. Nie najmądrzejsza i naprawdę daleko mi do znawcy wychowywania dzieci - zapytajcie mnie o to za 20 lat, wtedy powiem Wam coś więcej w tym temacie :) Ale uważam, że wiem więcej niż kiedyś i to naprawdę ułatwia mi całe zadanie. Karmienie piersią na przykład. Jest ono trochę pępkiem świata, wokół którego toczy się na razie nasze życie, ale myślę, że to nieuniknione - w końcu to jedna z podstawowych potrzeb małego noworodka i wyznacznik, czy dobrze przybiera na wadze, ergo - czy jest zdrowe. Karmię zatem, kiedy trzeba i ile trzeba. Nie liczę, ile razy na dobę się to odbywa. Niektórzy pediatrzy tak zalecają i wiele matek to robi. Ja jakoś nie. Nie zapamiętuję godzin karmienia, żeby przeliczyć potem przerwy od ostatniego razu. Chyba że w nocy! Ale co mi innego pozostaje, kiedy Asia odwala ssaka, a ja siedzę naprzeciwko zegara :) W ciągu dnia natomiast nie zwracam na to uwagi. Nie ograniczam w żaden sposób przystawiania do piersi, bo wiem, że to nie tylko kwestia posiłku. To również napojenie dziecka, czego potrzeba mu dużo częściej w cieplejsze, letnie dni, a poza tym.. no hello, bliskość. Dlatego karmię bo chcę, a nie bo muszę. Kwestia laktacji była 2 lata temu moją zmorą - teraz jest istną przyjemnością.

Chciałabym podczas tych pierwszych miesięcy życia dziecka uniknąć błędów, które wspólnie z M popełniliśmy z Alicją. Nie uda się pewnie uniknąć wszystkich, ale staramy się bardzo! :) Pamiętam, że jako świeża mama Ali wprowadziłam nieświadomie w nasze życie więcej stresu (czy ona się najada? czy nie za długo płacze? czy nie za często ją noszę? czy nie za mało śpi?...), niż to było potrzebne. Wiem, że wpłynęło to mocno na nasze relacje i nie chciałabym tego powtórzyć. Dlatego teraz podchodzę do całej sprawy z dużą dozą dystansu i większym spokojem.

Krzyk przy dziecku to jeden z największych grzechów, jakie popełniałam, gdy Ala była maleńka. Płacz dziecka rozrywa serce, z jakiegokolwiek powodu by on nie występował. Przy Asi mamy go sporo z uwagi na jej problemy z brzuszkiem i innymi. Potrafi płakać, bo ją skręci z żołądku, bo chce być noszona, bo boli ją życie in general. Godzę się z tym, staram się zaspokoić każdą jej potrzebę i robię to z ochotą. A razem z moim M robimy wszystko, żeby nie prowokować kolejnego płaczu i staramy się być tym, czego oczekują od nas nasze dzieci - ostoją spokoju i cierpliwości. Nikt nie będzie nas przecież żałował z powodu kolejnego nieprzespanej nocy. Nikt nie będzie nas żałował, bo dzieci doprowadzają nas do szewskiej pasji. Nikt! Bo to my jesteśmy rodzicami i to my powinniśmy brać siły znikąd, gasić pożar, a nie go wzniecać, być dla naszych dzieci zawsze zwartymi i gotowymi.

W cztery litery wsadziłam sobie również rady, żeby nie nosić dziecka, bo się przyzwyczai. Do czego? Do bliskości? Do miłości? No to rewelacja! O to chyba chodzi. Wychodzę z założenia, że to się przecież kiedyś niestety skończy - to, że mojemu dziecku wystarczy chwila na rękach i miliardy całusów, żeby się uspokoić i odnaleźć wytchnienie. Wiecie, co jest najgorsze w małych dzieciach? Że szybko przestają nimi być. Za szybko. Alicja przy Asi stała się bardzo samodzielna i jakaś taka doroślejsza.  Korzystam więc z okazji, że jeszcze jestem w stanie ją złapać i udusić z miłości, bo za chwilę wiem, że pójdzie swoją ścieżką i już jej nie dogonię... :)

Dziecko to przecież zbiór etapów, a każdy etap kiedyś się kończy by ustąpić miejsca kolejnemu. Chwytam więc chwile, staram się korzystać z każdego dnia, dzięki czemu mój macierzyński jest faktycznym urlopem, a nie powinnością.

Jeśli kogoś interesuje recepta na udane pierwsze miesiące życia dziecka, to jest ona bardzo banalna, choć niełatwa w wykonaniu: spokój, wyrozumiałość, cierpliwość i miłość.