niedziela, 26 maja 2019

Go Active Show

Jestem szczęściarą 💙💚💛
Jestem szczęściarą z wielu powodów. Wiele z tych powodów przewinęło się w moim życiu w ciągu ostatnich trzech dni. 3 dni. Bo właśnie tyle świętowałam swoje okrągłe urodziny. Kończy się wspaniały weekend, o którym mogłabym napisać referat. Pierwotnie chciałam połączyć temat 30-tki z tematem targów sportowych, w których miałam okazję uczestniczyć, i oczywiście z Dniem Matki, bo przecież o tym święcie nie wolno mi zapomnieć!

Jednak postanowiłam rozbić historię i skupić się na jednym jej aspekcie, czyli targach. A więc o głównej atrakcji urodzinowej.

Mam wspaniałego męża. Męża, który jak cholera, wspiera mnie w każdym nowym pomyśle i wyzwaniu. I mimo że doskonale wie, że jego główną rolą będzie trzymanie aparatu i ocieranie mi potu z czoła, mówi "jedziemy!", tankuje bak do pełna, wsadza mnie do auta i zawozi pod sam Ptak Warsaw Expo. No jaaaaa.

Go Active Show - bo o tym wydarzeniu mowa - to największe targi sportowe w kraju, organizowane na największym w Europie Środkowej obiekcie kongresowym. Czyli kurczę, nie byle co, nie byle gdzie! Miałam okazję uczestniczyć w masowej imprezie, być częścią wielkiej społeczności, czerpać z tego przyjemność, a dziś opisać Wam ten dzień!

Bilety na show można było zakupić w kilku wariantach: na 1, 2 lub 3 dni; w wersji standardowej, w wersji VIP; z dostępem do tzw. strefy fana lub bez. Cena biletu standardowego na 1 dzień była naprawdę śmieszna - 29zł. W cenie wejście na obie hale, na których rozstawione były stoiska, sceny, wszelkiego typu atrakcje. Całe wydarzenie skupiło nie tylko wielbicieli sportu, ale również wystawców i duże firmy. Genialna okazja do nawiązania relacji biznesowych, pozyskania klientów i partnerów. A z perspektywy szarej Kasieńki, okazja do zabawy, treningów, posmakowania tej wspaniałej atmosfery.

Bo naprawdę było wspaniale. Chodziłam po halach i chłonęłam klimat. Potrenowałam z Shaun'em T - światowej klasy trenerem z USA, autorem programów treningowych Shaun 25, oraz Insanity (po krótce - zbiór krótkich, ale bardzo intensywnych treningów opartych głównie na ćwiczeniach wydolnościowych, który przynosi spektakularne efekty). Dodatkowym smaczkiem była możliwość zadawania mu pytań z sali... Odpowiadał na nie prawie pół godziny, pełen radości, cały czas uśmiechnięty i wyluzowany.  Jak kumpel, jak rówieśnik, jak jeden z nas.

Po nim przyszła pora na punkt kulminacyjny tego dnia, czyli premierę nowego treningu Ewy Chodakowskiej #missionbeachbody - premiera była zwieńczeniem 50-dniowego wyzwania które Ewka rzuciła wszystkim chętnym dziewczynom. Wyzwania któregoś z kolei...  ciężko jest je zliczyć. Ale bardzo łatwo opisać w kilku słowach: podejmujesz wyzwanie, robisz sobie zdjęcie, przez cały ten okres przechodzisz na dobrą stronę mocy, uczysz się zdrowiej jeść i dużo się ruszasz - pod koniec wyzwania znowu robisz sobie zdjęcie i przekonujesz się, jak bardzo zmieniłaś się w środku i na zewnątrz. O to właśnie chodzi w jej całej działalności - żeby zmienić myślenie Polek. Można Ewę lubić, można jej nie znosić. Wywołuje skrajne emocje, jest jej pełno, stworzyła ogromną markę i wyskakuje nam często z lodówki. Chwilami jej twarz aż razi w oczy. Jednak nie zmieni to faktu, że ruszyła miliony babeczek z kanapy i nauczyła je walczyć o swoje. I ja już wiem, na czym polega jej fenomen. Wiem, od kiedy ją wczoraj poznałam. Mimo całego fejmu, jaki wokół niej zgęstniał, pozostaje cały czas sobą. Jest charyzmatyczna, wierna swoim ideałom, dużo od siebie wymaga i naprawdę dużo od siebie daje. Mimo swojej pozycji, nadal jednoczy się z dziewczynami, wierzy w nie i dopinguje. Trening z nią to była czysta przyjemność. Do tego stopnia, że pod koniec pot zalewający oczy i gilgoczący w uszy, nie przeszkadzał, by drzeć się na całe gardło.  Nasze koszulki wyglądały jak ścierki wyjęte psu z gardła, na ziemi zostawiłyśmy po sobie kałuże potu, a nogi drżały z wysiłku...

Sam program treningowy był dla mnie specyficzny, pewnie dlatego, że nigdy nie uczestniczyłam w treningu na żywo, a na nim leci fantastyczna, energetyczna muzyka. Trening obejmował także interakcję z dziewczynami wkoło, co było świetną motywacją i okazją do nawiązania znajomości - pozdrawiam Ulę, z którą podczas ćwiczeń prawie stuknęłyśmy się głowami 😂 Spaliłam sporo kalorii i wykrzyczałam się jak na koncercie.

Podczas całego dnia równolegle działo się mnóstwo innych rzeczy.
Na targach można wziąć udział w bezpłatnym badaniu składu ciała. Zmierzyć sobie ciśnienie, wejść do kriokomory, skorzystać z profesjonalnych foteli do masażu... Stoiska z odzieżą sportową to oczywiście punkt obowiązkowy takich targów, zaraz obok stoiska ze zdrową żywnością czy kosmetykami do pielęgnacji. Na kilku scenach odbywają się w tym samym czasie wielorakie atrakcje:

- warsztaty zumby
- aqua-aerobik
- zawody w podnoszeniu ciężarów
- warsztaty z Judo
- kursy dla instruktorów Fitness
- joga, pilates i ogólnie pojęta strefa Body Mind
- możliwość zagrania w tenisa z Agnieszką Radwańską
- trening na trampolinach
- spinning
- Runmageddon w wersji dla dorosłych i dla dzieci
- masaż u profesjonalnego fizjoterapeuty
- nauka jazdy na elektrycznej hulajnodze...

Mało? To zaledwie niewielka część z tego, co zdążyłam zapamiętać! Organizacja całego wydarzenia przerosła moje oczekiwania. Nie było żadnych niedociągnięć, żadnych opóźnień, żadnych problemów technicznych. Wszystko odbywało się w fantastycznej atmosferze. Często zwracam uwagę na smaczki i detale. I dla mnie w takich wydarzeniach kluczowe jest to, że organizator nie robi niepotrzebnego zamieszania - chodzi o to, że np. wchodzisz z biletem na halę i na tym kończą się Twoje zobowiązania. Jesteś na całym terenie bez stresu, że masz ze sobą torbę, w uszach kolczyki, telefon w ręku. Chłoniesz te wszystkie emocje i nastroje bez obaw o tego typu pierdolety. Spotykasz wielkich pakerów z bicepsami jak Twój obwód bioder, a zaraz za nim młodą mamę karmiącą piersią swoje półroczne maleństwo, które zaraz odda w ramiona tatusia, a sama pobiegnie na Chodakowską. Rodziny z dziećmi, a obok nich profesjonalne trenerki fitness. Wszyscy razem, pod jednym dachem, w tym samym celu: zdrowia! Szeroko pojętego zdrowia: od pielęgnacji i relaksu, poprzez poprawę kondycji i sylwetki aż po jego typowo medyczny aspekt. Wszystko w jednym miejscu.

Przyznam się, że kiedy weszłam z moim M. na halę i rzuciłam okiem na warsztaty zumby, które odbywały się tuż przy wejściu, to pierwsze słowa, jakie do niego powiedziałam brzmiały: "Chyba jestem we właściwym miejscu". Bo dokładnie takie były moje odczucia. Wyczekiwałam tego wydarzenia od dawna i nie zawiodłam się. Poczułam wiatr w żagle, nową energię, naładowałam się i zainspirowałam. Wróciłam ze świeżą głową.

Czy na trzydzieste urodziny można sobie zamarzyć więcej...? 😉

Kochanie. Dziękuję 💜

Znalezione obrazy dla zapytania ptak warsaw expo









niedziela, 19 maja 2019

Trening w domu - na co zwracam uwagę?

Wiecie, czym jest motywacja? Inspiracja? Kop w dupsko? Wiecie, co oznacza wsparcie od kogoś, kto stoi obok? Poklepanie po ramieniu i słowa otuchy?

Nie sądziłam, że jestem w stanie aż tak poznać smak tych wszystkich gestów. Kiedy w jakimkolwiek Twoim postanowieniu wspiera Cię mąż, dostajesz +100% do siły i samozaparcia. Kiedy dodatkowo motywują Cię rodzice, jesteś jeszcze szczęśliwsza, bo wiesz, że dzięki temu będzie Ci łatwiej pokonać kryzys - ma Cię kto podnieść po upadku i przytrzymać - a to wartość nie do przecenienia! Więc jeśli czujesz otuchę od kilku ludzi, jesteś zdecydowanie bardziej zmotywowana do zrobienia wszystkiego, co sobie założyłaś. Rzecz jasna, nie musi tu chodzić o jakieś długoterminowe wyzwania, jak moje, ale wystarczy, że postanawiasz zrobić coś małego dla siebie i czujesz, że wszyscy wkoło trzymają kciuki. To wystarczy, żeby dostać skrzydeł.

Ja znalazłam ostatnio kilka tysięcy dodatkowych par takich skrzydeł. Trafiłam na Facebook'u na całą masę motywacji. Znalazłam swoje miejsce! Grupa nazywa się Prawdziwe Fajterki (Link do grupy na końcu wpisu). Kilkadziesiąt tysięcy wspaniałych dziewczyn walczy o lepszą siebie, wspiera się, dodaje zdjęcia metamorfoz, przepisy na zdrowe jedzenie. Dopytują się nawzajem o swoje postępy w działaniu, o drobne sukcesy, które składają się na piękny efekt końcowy. Klepią po ramieniu, gdy zdarzy Ci się upaść - w tym przypadku chodzi o np. gorsze dni, w trakcie których dopada je wilczy głód na słodycze albo mają lenia i brak im sił do ćwiczeń. Wtedy zbiera się grupa silnych psychicznie kobiet, które jednym głosem krzyczą: "wstań i idź! Zawalcz i nie poddawaj się!" - jednocześnie wykazując zrozumienie, bo przecież jesteśmy tylko ludźmi i mamy swoje słabości. To, że przegrywamy małą bitwę, nie przekreśla naszej wygranej w wojnie!

O, jak mi takiego towarzystwa brakowało. Oczywiście, że doceniam wsparcie ze strony najbliższego otoczenia i bez niego nawet by mi się nie chciało podnieść tyłka z kanapy. I to właśnie dzięki mężowi, rodzinie i trenerce jestem tu, gdzie jestem. Ale ta kobieca garść motywacji to dla mnie dodatkowy motor napędowy.

Na grupie siedzę raptem od kilku dni, dokładnie od momentu, kiedy pochwaliłam się tam swoim półrocznym efektem. A już czuję, że dzięki niej będę kontynuować moje wyzwanie z jeszcze większą siłą i ochotą!

Ogrom pomocy, wsparcia i porad, jakie tam otrzymuję na co dzień, zmobilizował mnie do stworzenia tego wpisu, który też w pewien sposób może przysłużyć się innym. Jeśli choć jedna osoba skorzysta z tych porad i choćby od jednej osoby dostanę odzew, że hej, nie wiedziałam! super, że to napisałaś! pomogłaś mi trochę! - uznam misję za wypełnioną.

Bo ja też byłam kiedyś nowicjuszem (nadal nim jestem, ale bardzo się staram!), popełniłam całą masę błędów i nauczyłam się kilku rzeczy na własnej skórze. A chodzi mi o trenowanie w domu.

Na wstępie zaznaczę (i pewnie zrobię to jeszcze nie raz), że nie jestem ekspertem, nie mam dyplomu, nie ukończyłam  AWF-u. Ale jestem kobietą, która poznała wiele zasad zdrowego trenowania w domu i z punktu widzenia osoby będącej nadal w pewien sposób na początku drogi, subiektywnie mogę się o tym wypowiedzieć.

Wiecie, jak kocham trening na trampolinach. Kocham ponad wszystko, to miłość patologiczna i bezwarunkowa 😂 Lubię jednak potrenować również w domu, na swojej macie, w swoich wytartych dresach, wieczorową porą. Ma to swoje plusy, ale niestety również i minusy. A podstawowym i niezaprzeczalnym minusem takiego treningu jest to, że brak instruktora może wpłynąć na jakość tego treningu, ergo na jego skutki, niestety również te negatywne. Dlatego powstało w mojej głowie kilka... hm, zasad, wytycznych, które pomagają mi udoskonalać ten trening, ażeby nieobecność instruktora była jak najmniej odczuwalna. Choć zawsze należy pamiętać, że taka obecność jest nieprzeceniona! Ale w czasach, gdy tak wiele kobiet trenuje w domu z youtube'em, fajnie, gdyby taki trening był wykonany możliwie poprawnie i aby po prostu sprawiał radość.

Na co JA zwracam uwagę podczas trenowania w domu?

1. Czas

Nie zabieram się za trening, gdy nie mam na niego czasu. Nie ma dla mnie sensu trening na szybko. Wiem, że wtedy nie wykonam go poprawnie i nie będę mieć z niego tyle frajdy. Lubię rozkoszować się ćwiczeniami, to ostatnio taki mój osobisty fetysz 😉

2. Miejsce

Często słyszałam od koleżanek, że "nie ćwiczę w domu, bo nie mam miejsca" i zanim zaczęłam regularnie ćwiczyć w domu, też myślałam, że w sumie w pokoju 2x2 się nie da. Otóż da się, drogie babeczki. Ja mam naprawdę mały pokój, zagracony dużymi meblami i niezliczoną ilością zabawek, o które potykam się milion razy dziennie! Ale jeśli jestem w stanie zrobić 2 duże kroki albo jeden długi skok, to oznacza, że się zmieszczę. Uważam tylko na seryjnych zabójców czyhających na mnie dookoła - rogi od stołu, kanty od komody czy małe klocki na dywanie 😂 I działam!

3. Dobra muzyka

Dobrą muzykę do treningu polecam, jeśli jesteś pewna techniki ćwiczeń, jakie są przedstawiane w tv / na płycie / na komputerze. Ja część treningów wykonuję z gadającym do mnie z ekranu trenerem, ale czasem idę na żywioł, puszczam ulubioną playlistę i ćwiczę sama. Bez muzyki ciężko mi sobie wyobrazić energiczny trening. Jest klimat, jest moc!

4. Sprzęt

Sprzęt to oczywiście duże słowo. Nie mam rowerka stacjonarnego, bieżni, trampoliny w domu. Posiłkuję się po prostu podstawowymi gadżetami, które urozmaicają ćwiczenia. Nie zapominam oczywiście o podstawach, czyli PRZEDE WSZYSTKIM wygodnych butach, w których nic nie boli, nic nie uwiera, nie bolą mnie stawy. No i mata - i tak naprawdę w podstawowej wersji, mnie to absolutnie wystarczy. Ale jeśli chcę dodać do treningu trochę pikanterii, ćwiczę  z niezbyt ciężkimi hantlami. Polubiłam się także z obciążnikami na kostki (używam wyłącznie do treningów wzmacniających - są to miękkie opaski na rzepy, które owijam wokół kostek lub nadgarstków, ich waga jest niewielka, ale dość odczuwalna) no i oczywiście - gumami oporowymi. Gumy pomagają bardziej poczuć mięsień, są dla mnie odkryciem, autentycznie. Ostatni dodatek do treningów to opaska Smart Band. Kiedyś nie używałam, ale teraz bardzo lubię widzieć efekt mojej pracy, ilość spalonych kalorii, tętno, liczbę kroków. Działa na mnie jak dodatkowy motywator.

5. Cel treningu

Zanim zacznę trening, ustalam sobie orientacyjny cel, tzn. czy dzisiaj chcę się sponiewierać i odpalić porządne ćwiczenia wydolnościowe, czy raczej stawiam na wzmocnienie i rzeźbę mięśni, a może spokojny streching albo pilates. Inaczej się nastawiam na każdy z tych treningów, zdecydowanie w inny sposób oddycham itp. Poza tym dobrze jest mieć cel.

6. Rozgrzewka

Nigdy nie pomijam tego elementu ćwiczeń. Trenerzy bronią rozgrzewki jak niepodległości i słusznie. Trening bez rozgrzewki to jak przyjmowanie antybiotyku bez uprzedniej konsultacji z lekarzem. Można sobie tylko zrobić krzywdę. Z tego, co już zdążyłam się nauczyć od innych, doświadczonych w temacie osób, rozgrzewka to gwarancja zdrowego treningu. Ciało musi być przygotowane na wysiłek, mięśnie muszą się rozgrzać, krew w organizmie powinna zacząć szybciej krążyć. To wszystko ma wielki wpływ na nasze zdrowie. Bez zadyszki, na spokojnie, nie męcząc się zbytnio. Wystarczy kilka minut, żeby rozgrzać organizm i przygotować stawy do pracy.

7. Dokładność wykonywanych ćwiczeń

To jest ten punkt, w którym najlepiej, bezspornie i niezaprzeczalnie sprawdza się rola trenera na zajęciach grupowych lub indywidualnych. To jest wartość, której nie zastąpi żaden instruktor w telewizji. Ale jeśli już decyduję się na samodzielne ćwiczenia w domu, słucham uważnie każdej wskazówki i instrukcji, żeby mieć pewność, że po prostu nie doprowadzę do kontuzji swojego ciała. I tak na przykład:

- robiąc tzw. deskę pamiętam o maksymalnej pracy brzucha. Mięśnie muszą być napięte, aby odciążyć odcinek lędźwiowo-krzyżowy. Jeśli odczuwam tam ból, to znaczy, że trzeba napiąć brzuch jeszcze mocniej. Pośladki również powinny być napięte i dodatkowo podwinięte, tak żeby nie wyginać dolnej części pleców w łuk. Pięty zawsze staram się maksymalnie wkleić w podłogę, żeby poczuć długie nogi. Łokcie uginam pod kątem 90 stopni. Głowa nie zwisa bezwładnie, tylko jest przedłużeniem kręgosłupa. Całe ciało tworzy jedną linię. I jazda!

- robiąc tzw. krzesełko, czyli siedząc przy ścianie w powietrzu, pamiętam o kącie prostym w kolanach i przyklejeniu dolnej części kręgosłupa do ściany. Napinam brzuch, prostuję plecy, barki ściągam w dół, jak najdalej od uszu. Oddycham i modlę się o koniec 😂

- robiąc przysiady ustawiam nogi na szerokość bioder albo trochę szerzej. Pamiętam, żeby kolana nie wychodziły poza linię stóp i nigdy nie były skierowane do środka - czyli albo równolegle, albo lekko do zewnątrz. To jest naprawdę bardzo istotne, a często pomijane! Zawsze trzymam prosto plecy i staram się nie wyginać odcinka lędźwiowego. Napinam poślad, brzuch... I lecę.

- robiąc zwykłe brzuszki, choćby nie wiem, co się działo, przyklejam dolną część pleców do maty i nie odklejam ich już ani na moment. Chodzi o to, żeby po prostu kręgosłup nie był wygięty, a brzuch wykonał maksymalną pracę. Przy tzw. nożycach, wolę utrzymywać nogi wyżej, byle by nie odklejać lędźwi od maty. Serio. Z czasem to wchodzi w nawyk.

- przy ćwiczeniach z gumami naczytałam się, nasłuchałam i naoglądałam, jak wykonywać je poprawnie. Bo szczerze mówiąc, byłam w tym zielona. Dziś wiem, że nie chodzi w nich o jak największą liczbę powtórzeń, tylko o dokładność i wolne tempo. Powtórzenia powinny być długie, tak, alby poczuć pracę mięśni, tak aby poczuć, że to ćwiczenie jest dla nas wyzwaniem! Dopiero wtedy przynosi efekt.

- oddech to sprawa niezwykle dla mnie ważna, bo ja kiedyś w ogóle nie potrafiłam oddychać w trakcie treningu. Tzn.. poprawnie oddychać. Trzeba pamiętać, że oddech dotlenia nasze mięśnie, które wykonują przecież dużą pracę. Dlatego wstrzymywanie oddechu raczej nam nie pomoże. Wdech nosem, wydech ustami - to nam powtarzano już w szkole na wf-ie, ale dopiero teraz dotarło do mnie, jakie to istotne. No i oczywiście zwracam uwagę w danym ćwiczeniu na to, kiedy jest praca, tzn. kiedy napinam mięsień, a kiedy go rozluźniam. Tam, gdzie mięsień pracuje - tam jest wydech. Tam, gdzie odpoczywa - tam jest czas na wdech. No i dla mnie rzecz kiedyś nie do ogarnięcia, mianowicie prawidłowe oddychanie podczas ćwiczeń cardio. Przy skakaniu, pajacach, szalonych skokach, oddycham tak spokojnie, jak tylko się da. To, że podnosimy tętno, spalane kalorie i tempo ćwiczenia, nie oznacza, że oddech powinien być krótki i urywany. Zawsze staram się podczas takich dzikusów oddychać możliwie powoli.

- zwracam uwagę na jakikolwiek ból, który nie ma nic wspólnego z prawidłowym, dopuszczalnym bólem mięśni. No bo jeśli mięsień pali i piecze, to tylko oznacza, że dobrze wykonuję ćwiczenie. Ale jeśli boli cokolwiek poza mięśniem - stawy, kręgosłup - to znak, że robię coś źle, albo nie powinnam danego ćwiczenia wykonywać. W ogóle ideałem by było, gdyby każdy miał swojego fizjoterapeutę, który podpowie, jakie ćwiczenia wolno, a jakich nie wolno nam wykonywać, ale wiadomo, że nie każdy z takiej konsultacji korzysta. Dlatego słuchajmy własnego ciała - ono da nam znać, że należy przestać lub zmienić ćwiczenie. A poprawna technika zmniejsza ryzyko bólu, kontuzji czy dyskomfortu.

 8. Rozciąganie

To element treningu, który niekiedy się pomija. A szkoda, bo jest równie ważny jak rozgrzewka. Moje mięśnie po wysiłku są po prostu zmęczone i napięte - w końcu wykonały kawał pracy. Trzeba się z nimi dobrze rozprawić, żeby za chwilę nie nabawić się przykurczów, kontuzji, rwy i innych niezbyt radosnych przygód, które zmuszą nas do zaprzestania albo przerwy w uprawianiu sportu, a po co nam to 😉 Napięty mięsień TRZEBA porządnie rozciągnąć. Ale to nie tylko kwestia mięśni. W strechingu ważne jest uspokojenie oddechu, wyciszenie organizmu, dotlenienie go. Pomaga w tym spokojna, relaksująca muzyka, ja zwykle zamykam na tym etapie oczy i myślę o niebieskich migdałach. Rozciągam powoli wszystkie partie ciała, które brały aktywny udział w treningu, to naprawdę procentuje. To jest mój czas, moja chwila na to, żeby pobyć dumną z siebie i z tego, co dla siebie zrobiłam. Może brzmi to górnolotnie, ale ja tak to właśnie widzę. Rozciągnięte ciało naprawdę lepiej funkcjonuje. I gwarantuje świetne samopoczucie po treningu!

To moje 8 przykazań. Przez ostatnie pół roku zdążyłam kilka rzeczy pojąć i wielu spraw się nauczyć. Ciągle pogłębiam tę wiedzę, więc będę wdzięczna za jakiekolwiek rady i sprostowania! Niech moc będzie z nami!!!

I ostatnia rzecz na koniec - chyba nic tak bardzo mnie nie motywuje, jak kobieca siła i wsparcie. Znacie mnie już na tyle dobrze, że wiecie, że w pewnych kwestiach kobiety mnie denerwują i deprymują. Ale w tej akurat dziedzinie czuję, że my babki potrafimy trzymać się razem 💗💗💗  Jeśli chcecie poczytać, obejrzeć i dołączyć, zachęcam z całego serca: grupa na FB Prawdziwe Fajterki ! Czołem!






poniedziałek, 13 maja 2019

Witajcie na moim półmetku!

Wiecie co?
Czekałam na ten dzień 6 miesięcy i szczerze wątpiłam, czy w ogóle do niego dotrwam. Bo dziś/jutro (zależy jak patrzeć) świętuję połowę wyzwania #dajesobierok . Szaleństwo się z tego zrobiło! Bo to już nie chodzi o efekty (chociaż dumnie pochwalę się nimi w dalszej części), ale również o to, że co rusz ktoś z otoczenia pyta "jak to zrobiłaś?". I to mnie bardzo, BARDZO cieszy! To oznacza, że nie dość, że widać ten mój trud (choć nie wiem, czy trud to odpowiednie słowo, patrząc jak polubiłam nową siebie), to jeszcze są ludzie, którzy szukają we mnie jakiejś motywacji i porady.

Też byłam w miejscu, w którym potrzebna mi była masa inspiracji, wsparcia, kopa w tyłek. To było właśnie pół roku temu, gdy zaczynałam wyzwanie. Bo wiedziałam, że nie będzie to łatwe. Zmiana stylu życia o 180 stopni z czwartku na piątek - to nie mogło być proste! Dlatego wiem, że słowa otuchy, drobne rady i dzielenie się swoim doświadczeniem pomagają każdemu nowicjuszowi, każdemu, kto chce zawalczyć o siebie.

Dlatego właśnie chcę podkreślić, że nie uważam siebie za eksperta w dziedzinie, nadal nie mierzę makro posiłków i często nie zwracam uwagi na to, co z czym łączyć. Nie znam do końca kaloryczności moich potraw, choć pomału uczę się ją obliczać choćby pi razy drzwi. Nie jestem pod opieką trenera personalnego, więc nie wypowiem się rzeczowo w kwestii treningów, kiedy robi się nogi, klatę, a kiedy trzeba pójść na jogę.

Wszystko, co opisuję od kilku miesięcy, wszystkie moje spostrzeżenia i wnioski to jedynie wynik moich własnych obserwacji, metody prób i błędów oraz codziennych doświadczeń. Jeśli ktokolwiek spodziewa się eksperckiego wpisu, zawiedzie się. A każdego, kto puknie się w czoło mówiąc "przecież ta laska nie zna podstaw! nie ma prawa się wypowiadać!" - uprzedzam: wyzwanie opiera się na moim osobistym planie żywieniowo-treningowym - na niczym więcej.

Pamiętam, że po drugim porodzie bardzo szybko chciałam zacząć jakąkolwiek aktywność. Z niecierpliwością czekałam na koniec połogu, pozytywną opinię ginekologa i zielone światło, że mogę po długiej przerwie wskoczyć na matę i trampolinę. Ale zanim dotarłam do miejsca, w którym rozpoczęłam wyzwanie, minęło parę ładnych miesięcy obżerania się oraz zajadania stresu i zmęczenia. Nic więc dziwnego, że - jakiś czas już ćwicząc - zamiast chudnąć - tyłam jeszcze bardziej. Nie miałam jakichś koszmarnych problemów z wagą, nadwagą czy otyłością, ale czułam, że przekraczam już pewną granicę i jeśli niczego nie zmienię, za kilka miesięcy będę te problemy miała. Nie czułam się dobrze w swoim (jednak mimo wszystko) młodym ciele. Widziałam, że jest zniszczone dwiema ciążami, brakiem ruchu i naprawdę złym odżywianiem. To już nawet nie chodziło o chipsy czy słodycze (które notabene wielbiłaaaaam!). Ja po prostu wkładałam na talerz byle co. Jadłam byle kiedy. Zapijałam byle czym. Nie ograniczałam się. Podjadałam. A waga rosła.

Na początku wyzwania naczytałam się, że najpierw należy zmienić głowę. Dopiero, kiedy zmiana zajdzie w głowie, reszta nabiera sensu i znaczenia. Nie wierzyłam. Pamiętam każdorazowe podejście do odchudzania. Pamiętam, że moje myśli koncentrowały się na jakimś wydarzeniu: muszę schudnąć, bo za miesiąc wesele, muszę schudnąć, bo idą wakacje... Koncentrowałam się na zgrabnej figurze, szczupłej sylwetce. I super - to są aspekty, na które młoda kobieta zwraca przecież uwagę (mała dygresja: w ciągu kilku akapitów dwukrotnie podkreśliłam, że jestem młoda.. za 2 tygodnie kończę 30 lat - to chyba nie przypadek 🙈 chyba podświadomie odpycham od siebie ten fakt 😂). Ale w trakcie wyzwania dotarło do mnie, że wygląd to efekt uboczny. Cały sens tkwi w tym, że ciało mamy jedno przez całe życie. I trzeba zadbać o nie zarówno na zewnątrz, jak i od środka. Całe meritum wyzwania to zdrowie i samopoczucie. To nie chodzi o to, że zniknie cellulit! Chodzi o to, że będziesz w stanie dogonić uciekające Ci dziecko! Chodzi o to, że bez zadyszki pokonasz cztery piętra w bloku! Że pojedziesz na wycieczkę rowerową ze swoją rodziną i nie będą musieli wzywać karetki, bo zasłabłaś! Chodzi o to, że Twoje wyniki badań będą powodować na Twojej twarzy radość, a nie troskę! Że nie będziesz musiała latać do apteki po lekarstwa, a zamiast tego polecisz na Go Active Show!!! Chodzi o to, żebyś czuła, że masz kondycję i energię, a nie problemy z sercem i stawami.

Jeśli jakkolwiek interesuje Was, co tak naprawdę zmieniłam, a nie czytaliście poprzednich podsumowań, to zapraszam.

O wielu rzeczach wspominałam we wcześniejszych wpisach. Dzisiaj nieco uzupełnię.

1. Jedzenie to naprawdę 3/4 sukcesu.

Widzę to, wiem, jestem już świadoma i powrót do starych nawyków żywieniowych byłby największą głupotą życia. O co dokładnie chodzi w zdrowym jedzeniu? Ano głownie o to, żeby:

a/ było smaczne - nie wyobrażam sobie przestawienia się na odżywianie, które powoduje u mnie odruch wymiotny, poczucie jakiejś kary, jest monotonne i mdłe. Okazuje się, że nie zawsze "smaczne" oznacza "niezdrowe". Jest tyle rodzajów smacznych przekąsek i dań, w internecie tyle żywieniowych inspiracji, że można oszaleć! Wystarczy poświęcić kilka chwil, złapać kilka przepisów, spróbować własnych kombinacji - i można pokochać zdrowe jedzenie.
b/ było kolorowe - dla niektórych to argument inwalida. Dla mnie dość istotna rzecz, bo ja tak naprawdę najpierw jem oczami. Dlatego codziennie wrzucam na IG zdjęcia swoich potraw, bo te właśnie zdjęcia powodują u mnie jeszcze większą ochotę na posiłek!
c/ interesować się tym, co ląduje na Twoim talerzu - to jest klucz do trwałych, dobrych nawyków żywieniowych. Czytam etykiety, sprawdzam, porównuję, interesuję się tym, co jem. Naprawdę. I to nie trwa wieki, jak się niektórym wydaje. Jeśli wejdzie Ci to w krew, szybko wyłapiesz podstawowe składniki, których należy unikać, a które pozytywnie wzbogacą Twój obiad. Złe cukry, olej palmowy, wszelkie E..., utwardzacze, ulepszacze i sztuczne substancje przez wiele, wiele lat niszczyły moje ciało, dlatego dzisiaj z radością omijam je szeroooookim łukiem w sklepach.
d/ jeść mnóstwo warzyw - ja - JA!!!! która od warzyw długo stroniła, dziś dodaję je niemal do każdego posiłku. Nie ograniczam się do żadnego konkretnego warzywa, lecę z tematem konkretnie. Na moim talerzu lądują warzywa przynajmniej 3x dziennie (na 4-6 posiłków). Uważam to za ogromny sukces i to właśnie tym warzywom zawdzięczam dziś zdrowszy organizm.

W zdrowym jedzeniu chodzi oczywiście o dużo, dużo więcej. Pełnoziarniste makarony, dobre sosy, mąki czy wszelkie inne składowe naszych potraw - to naprawdę temat rzeka. Chętnie to kiedyś rozwinę.

2. Woda to clue naszego zdrowia

Jezu! Ile ja piję wody. Pięciolitrowy baniak wody starczy mi na 2 dni. Chyba, że przypada dzień treningu, to niestety, ale 5l to wtedy za mało. Wiecie, ile wody piłam 7-10 miesięcy temu? 7-10 lat temu? Zdarzało się, że nic. Zero. 0. Null. NICHTS! Piłam kawę. Herbatę. Bardzo często soki, napoje, kolorowe, smakowe świństwa. Potrafiłam wlać w siebie dziennie 2-3 litry takich płynów. A wody nic. Nie smakowała mi. Myślałam, że jeśli nie odczuwam pragnienia (czyli jeśli moje usta nie są suche, bo tak odczytywałam wtedy oznakę pragnienia), to nie potrzebna mi woda w czystej postaci. A okazuje się, że woda nie tylko wypłukuje z organizmu szkodliwe toksyny. Nie tylko zmniejsza cellulit. Nie tylko dodaje energii i wpływa na przemianę materii. Ona przede wszystkim kształtuje nasze zdrowie! Organizm odwodniony funkcjonuje jak organizm skrajnie chory. Skóra robi się szorstka, mamy problemy ze snem, brak nam siły i wigoru, jesteśmy ospali. Mamy problemy z koncentracją, spowolniony czas reakcji i metabolizm. Suchość w ustach i faktyczna chęć napicia się wody - to ostatnia oznaka jej niedoboru! Nawet kolor naszego moczu pokazuje, że brakuje nam wody: żółty oznacza niedobór, przezroczysty - to oznaka dobrze nawodnionego organizmu. Piję ją litrami, poza nią wpada jeszcze kawa. Wszystko inne odstawiłam i genialnie się z tym czuję.

3. Aktywność, sport, ruch

To nie chodzi o treningi. Wiem, że niektórzy nie lubią, nie znoszą wręcz trenować czegokolwiek. Pot, smród, tłok na siłce, drogie karnety, dojazdy do klubu fitness. Wszystko to potrafi odstraszyć i zniechęcić. Ale aktywny styl życia to nie tylko codzienne, ciężkie i wymagające trenowanie. Choć ja bardzo, BARDZO polubiłam sport sam w sobie, to śmiało mogę rzec, że nie trzeba trenować 6x w tygodniu, żeby być zdrowym i szczupłym. Wystarczy trochę się poruszać. Spacerować z dziećmi, psem. Zamienić samochód na rower. Zainwestować w kijki. Kupić rolki. To są bardzo niedoceniane, a bardzo proste i banalne aktywności! O ile polepszyłby się nasz komfort życia, gdybyśmy zaczęli po prostu się ruszać? Ciepłe i słoneczne dni wykorzystywać, jak tylko się da, jak najmniejszym kosztem - naprawdę można!

4. Uczę się na błędach

Niestety, często na swoich własnych. Moje błędy to nie moja porażka - to moja lekcja. Jeśli zaczniesz traktować swoje tak samo, osiągniesz cel! Na początku wyzwania narzuciłam sobie solidne tempo - 6 treningów w tygodniu. I mówię tu o 4 treningach cardio i 2 wzmacniających. Dlatego właśnie po miesiącu przeżyłam kryzys. Mój organizm się zbuntował i wcale mu się nie dziwię. Dzisiaj wolę wykonać 3-4 treningi, skupiając się na jakości i dokładności ich wykonania, porządnie się zregenerować i rozciągnąć, a nie zarzynać na siłę swoje ciało. Przecież nic mnie nie goni. A drugi błąd, który staram się wyeliminować, to porównywanie się do innych. Codziennie oglądam metamorfozy kobiet, które poradziły sobie ze swoim ciałem lepiej, szybciej, skuteczniej niż ja. I co tu dużo mówić - kiedyś bardzo mnie to demotywowało. Staram się nad tym pracować, bo wiem, że każdy z nas jest inny i wymaga od siebie czegoś innego. Jak patrzę na zdjęcia zamieszczone poniżej, to z jednej strony myślę sobie - kurczę, laska w Internecie osiągnęła takie efekty raptem w 3 miesiące, ja w pół roku, coś jest ze mną nie halo. Ale zaraz zapala mi się lampka: dziewczyno, zluzuj. No bo tak naprawdę nie wiem, z jakiego pułapu startują inne dziewczyny. Nie wiem, co sobie założyły, jak wyglądało ich zdrowie przed metamorfozą, jaki cel sobie obrały i jak nad nim pracowały. Patrzę na moje zdjęcie i myślę, że po prostu potrzebny był mi czas. Mój metabolizm sprzed wyzwania to była istna katastrofa, ja się naprawdę zaniedbałam fizycznie i mentalnie. To są moje zdjęcia, moja praca, moje efekty i moje błędy.

5. Pozytywne nastawienie ma znaczenie!

Bez dobrej energii, bez optymizmu, bez pewności siebie - o trwałe i piękne efekty będzie trudno. Oczekujemy od siebie dużo, stawiamy sobie często nierealne do osiągnięcia cele, a potem po prostu się rozczarowujemy i pasujemy. Do mnie dotarło, że czas jest moim sprzymierzeńcem. Że pomału, drobnymi krokami zmienię złe na dobre. Że pozytywnie myśląc, osiągnę więcej.

Takim dość psychologicznym akapitem skończę na dziś tę wyliczankę, choć myślę, że mogłabym o wyzwaniu pisać godzinami... Wcześniej tak nie myślałam, ale dziś już wiem, że pół roku to wystarczający czas, żeby oczyścić głowę i odwrócić poglądy o 180 stopni. Jestem podekscytowana tym, co przyniesie kolejne pół!

Co do konkretów:

Waga spadła o 9 kg: 66 -> 57kg
Wymiary: talia: -12cm, biodra: -5cm, udo: -7cm
Rozmiar ciuchów: L/M -> S/M
Masa mięśniowa 2x większa niż masa tkanki tłuszczowej
BMI prawidłowe
Wiek metaboliczny - 19 lat 💪

Cel na kolejne pół roku: poprawić, lub przynajmniej utrzymać efekty.
Dbajcie o siebie - warto.







sobota, 4 maja 2019

Treningowa fraszka

Jak każda świadomie trenująca osoba, również i ja czasem mam ochotę i wręcz pragnę odpoczynku, spokojnego rozciągania czy regeneracji. Wczoraj był ten dzień.

Niestety, reszta domu miała inne plany...



Treningowa fraszka


Dnia pewnego piątkowego,
deszczowego, majowego,
alibabka mówi sobie:
odpoczynek dzisiaj zrobię.

Trampoliny w czwartek były,
i zakwasy porobiły.
W tyłek, w brzuszek, w nogi weszło,
myślę zatem: oby zeszło!

Trening przecież nie ucieknie,
matka na kanapę legnie.
Serial sobie dziś odpali,
ale jutro już dowali! 

Dziatwa jednak rozżalona.
"Mama! Mata rozłożona!"
Patrzę, widzę, mata leży...
Córka czeka, mocno wierzy...
Że dziś jednak coś poskacze,
z mamą zrobi wygibacze.
"Złaź z kanapy" - czytam w oczkach,
choć dziś czuję zakwas w boczkach.

Cóż tu robić, córka prosi.
Choć ja wiem, jak się zanosi.
Trzy przysiady, dwa pajace,
i "mamuniu, jus nie skacę".

Ale dobra - niech już ma!
Trening pyknę z nią raz dwa.
Może tatuś weźmie Asię,
bez niej trening zrobić da się.

Stopy w buty, nogi w dres,
Ala krzyczy "mama, yes!"
Muza leci z telefonu,
przygłośnimy trochę tonu.

Rozgrzeweczka idzie gładko,
Ala ćwiczy dziś jak rzadko!
Tu tupanie, tam przeskoki!
Tu skakanie, tam zakroki!

Po rozgrzewce stary wbija.
"Kotku, ta koszulka czyja?"
Odpowiadam już zdyszana...
"Asi! Prasowałam z rana."

Już Alutka się rozkręca.
W trening już maskotki wkręca.
I trenuje z nami lala,
szumiś, panda, peppa stara....

Tłoczno już mi na tej macie.
Pot powoli spływa w gacie.
Wbija Asia do pokoju.
Też chce włączyć się do boju!

Więc ja brzuchy robię celnie,
a ta włazi na mnie dzielnie!
Palec w oko pięknie wkłada,
nogę mi na nos zakłada.

Mam więc trening z obciążeniem.
Fit sportowców to marzenie!
W międzyczasie mężuś wpada,
i już ściąga ze mnie Gada,

kiedy patrzę - muza cichnie.
Proszę męża, może wciśnie
żeby dalej poleciało,
bo mi muzy ciągle mało.

"Wojciu, zostań chwilkę jeszcze,
puść mi Yankee albo Eskę."
Puszcza Wojciu mi sonatki,
na dj'a ma zadatki!

Roztańczona Ala fika,
Asia gdzieś tu się boryka
z problemami swego świata,
czy zjeść ciastko, czy batata.

Mężuś Skibidibi wrzuca,
tosz to jego naj naj nuta,
i rozpala wszystkie laski!
Układ przaśny, są oklaski!

Asia jest skonfudowana.
Patrzy na nas zadumana.
Matka z potem dziś przegrywa,
ojciec z chęcią jej przygrywa,
a do tego siostra Ala
ćwiczy dzielnie, jak ta lala!
Myśli Asia "Wiem, co zrobię!
Na mamusię wejdę sobie!"

Znowu zatem obciążona
robi brzuchy Wojtka żona.
Wojtek za to pełen werwy,
resetuje sobie nerwy:
puszcza Gimmie, Tocę puszcza,
basy dźwięczą nam po uszach.
Z domu scena się zrobiła,
atmosfera całkiem miła.

Jednak matka nieco zryta,
i swe dzieci grzecznie pyta:
"Czy możecie lekko w prawo?
 Przesuniecie mi się żwawo?"

Przecież skoków nie da rady!
Pompki, biegi, nóg wypady!
Gdzie tu na dziesięciu metrach!
Ktoś dziś zginie, już mam pietra!

Trening jednak mija miło,
mi paliwo się skończyło...
już nie dycham, już nie czuję!
A tych troje łobuzuje!

Fika, skacze, w rytmie tańczy!
Kto mnie z maty teraz zdejmie?!
Żadnych chętnych z tej szarańczy!
Nikt pałeczki dziś nie przejmie.

Sama spływam ostatecznie.
Poza matą już bezpiecznie.
Laski mają Duracella,
mąż wciąż śpiewa "ella, ella!"

Ja już lekko przetyrana,
mówię do mojego pana...
"Tyś miał przecież je pilnować."
Tyle zdołam perswadować.

Pod prysznicem w końcu błogo...
było ostro, było srogo.
Kaloryjki się spaliło 
i zakwasy się zabiło.

Myśli sobie fit mamusia,
że ta Asia i Alusia
z mężem moim też na czele
do treningu dają wiele.

Siłka, fitness - spoko sprawa,
również świetna to zabawa.
Jednak mata z wariatami
- miód malina - sprawdźcie sami!