środa, 28 listopada 2018

Jestem sobie przedszkolaczek

Bycie rodzicem to wyzwanie.

O losie, co to jest za wyzwanie.

Będąc w ciąży lub starając się dopiero o dziecko, nikt nie uprzedza Cię, jak trudna
jest to praca, ile wymaga cierpliwości i ile siły. Siły samej w sobie, takiej wiecie, fizycznej, żeby dźwignąć to na początku małe, potem coraz większe ciałko, żeby dźwigać za nim torbę na wakacje, dźwigać 3 pary spodni i puchową kurtkę, kiedy ubrane zostało na cebulę, a na dworze jednak +10. Dźwigać zabawki z kąta w kąt, dźwigać zakupy w jednej ręce, gdy pociecha w drugiej.

Ale siła rodzica to chyba jednak przede wszystkim ta psychiczna. Taka, której na początku ma się niewiele i nie ma się pojęcia, ile jej potrzeba od pierwszych dni życia malucha. Taka, której nabywamy z każdą godziną, każdą dobą, każdym etapem rozwoju dziecka. Siła, bez której nic nie zdziałamy. Bez której nie dźwigniemy tych siat z kartoflami jednocześnie dźwigając trzylatka na rękach, bez której nie dźwigniemy żadnych napotkanych problemów, nie pokonamy żadnych przeszkód. Nie wiem, jak ją nawet nazwać. Siłą rodzica chyba., po prostu. To ona kształtuje nasz charakter po tym, jak na świat przychodzi najlepsza istota w naszym życiu. To ona sprawia, że wstajemy po pińcet razy w ciągu nocy, bo kolki, bo kupa, bo ząbki, bo zły sen. To dzięki tej sile znajdujemy nagle dwudziestą piątą godzinę w dobie, żeby zrobić z dzieckiem jeszcze jeden szlaczek w książeczce, żeby przeczytać mu setną bajeczkę i żeby utulić mocniej, niż przed chwilą. To ta siła sprawia, że czuwamy przy chorej istotce dniem i nocą, podając leki, robiąc chłodne okłady na rozgrzane czółko i kładąc ciepły termoforek na bolący malutki brzuszek. To ona sprawia, że nam się wszystko chce, na wszystko znajdziemy czas, ze wszystkim sobie poradzimy 😊

W ciąży nikt Cię nie uprzedza, że będziesz chodzić na rzęsach tylko po to, żeby temperatura Twojego dziecka spadła choćby o te pół stopnia. Że zrezygnujesz z imprez, piweczka, ploteczek i całej tej przeddzieciowej beztroski.

Ale wiecie co? Ja nie zamienię tego naszego życiowego rozgardiaszu na nic innego, nigdy. Cały trud codzienności z dzieckiem jest niczym, w porównaniu z tym, jaką otrzymujesz za to nagrodę. A otrzymujesz ją dzień w dzień. Nawet nie zwracając na to uwagi! Bo czy zarzucone na szyję małe rączki i ten dziecięcy zapach jedyny w swoim rodzaju nie jest nagrodą? Albo mimowolne 'kocham cię' albo choćby ten zwalający z nóg uśmiech o 6 rano? No sami przyznajcie.

I nadchodzi taki dzień, kiedy nagle uświadamiasz sobie, po co to wszystko! Dzień, w którym Twoje maleństwo, to, które nie tak dawno raczkowało i pluło gdzie popadnie, staje nagle w szeregu z innymi dziećmi i recytuje trzy wiersze bez żadnej pomyłki, wyśpiewuje dwie zwrotki hymnu i odczynia pięć układów tanecznych 🙈🙈🙈 No jak?! Kiedy to się stało?! Nasza Ala, nasze małe bobo, które do drugiego roku życia na wszystko wołało "te-te" i nie potrafiło chwycić łyżeczki, dzisiaj śpiewa do mnie, że "całuski dzisiaj dla was mamy, całuski damy wam". Moment, kiedy chce Ci się rozpłakać z dumy wymieszanej z radością i wzruszeniem, to moment, kiedy wiesz, po co masz dziecko, po co żyjesz i dla kogo starasz się każdego dnia. Od wczoraj nie mogę wyjść z podziwu dla pracy, jaką włożyła w przygotowanie się do występu. Dla chęci, jakie okazała, żeby wszystko wyszło tak jak powinno. Dla determinacji i dyscypliny, dzięki którym stała grzecznie jak na apelu tam, gdzie powinna, z wielkim uśmiechem recytowała wierszyki i tańczyła do przedszkolnych piosenek. Nie umiem opisać słowami uczuć, jakie mną targały i jak bardzo dusiłam w sobie łzy wzruszenia, żeby broń Boże nie sprowokować jej tym do płaczu 😊 Występ własnego dziecka przed publicznością to chyba jeden z największych stresów.... dla rodzica! Haha!

Przeraża mnie to, że Ala ma niespełna 3 lata, a ja już ledwo daję radę na takich uroczystościach. Lada chwila będę puszczać ją do szkoły i obserwować jak tańczy poloneza, recytuje Redutę Ordona, wygrywa konkursy. Musze się uodpornić, bo inaczej grożą mi Tworki! Dziś już rozumiem, dlaczego moi rodzice bardziej przejmowali się moją maturą niż ja! W ogóle teraz więcej rozumiem. Coś, co kilkanaście lat temu wydawało mi się niemądre, dzisiaj staje się częścią mojego życia. Te wszystkie łzy i troski to nieodłączny element układanki, jaką jest macierzyństwo. Najlepszej, najdłuższej przygody, jaką dało mi życie.

Alutko moja - dziękuję.





piątek, 23 listopada 2018

Pierwszy tydzień wyzwania

Jeśli kibicujecie mi od początku wyzwania, wiecie dobrze, że dziś mija jego pierwszy tydzień. Jak sobie pomyślę, że 1/52 za mną haha 🙈🙈 nie powiem, żeby było mi z tego powodu lżej 😀 Ale prawda jest taka, że jestem mocno podbudowana tym, co mówią mi ludzie wokoło. O to mi właśnie chodziło, przyznam dość egoistycznie. Jest mi dużo łatwiej i czuję się mocniej zdeterminowana, jeśli wiem, że ktoś na mnie patrzy, dopinguje (lub czeka, aż mi się noga powinie 😂), dopytuje i sprawdza.

Na kilka pytań, które otrzymałam w wiadomościach prywatnych, udzielę odpowiedzi tutaj, żeby i mnie, i Wam było łatwiej.

Nie stosuję diety.
To najczęściej pojawiające się z pytań. Nie lubię słowa dieta. Dieta nigdy mi nie wychodziła. Efekt jojo pojawiał się za każdym razem. Pamiętam, że kiedyś będąc na diecie (dość specyficznej, oczyszczającej, nie pamiętam dzięki Bogu jej nazwy), stojąc w kolejce do sklepu, zrobiło mi się ciemno przed oczami, a kolejne godziny spędziłam leżąc jak kłoda w łóżku. Mój M wtedy mną mocno wstrząsnął (werbalnie, rzecz jasna 😂), mówiąc, że ta dieta to głupota, mam się ogarnąć i zacząć po prostu zdrowo jeść. I cały szkopuł właśnie tkwi w tym zdrowym jedzeniu. Żeby schudnąć, trzeba jeść! Żeby być zdrowym, należy zdrowo się odżywiać. Wyeliminować niepotrzebnie zaśmiecające nasz organizm cudziaki i wprowadzić kolorowe, smaczne substytuty. Wiadomo - nic nie zastąpi smaku ulubionych żelków czy maślanego, cieplutkiego rogalika. Ale jest tyle smaków, tyle produktów, że bez problemu można stworzyć sobie taki jadłospis, który nie będzie nudny, wręcz przeciwnie. Można jeść zdrowo, kolorowo i smacznie. Nie korzystam z żadnych gotowych przepisów. Tworzę je sama w zależności od tego, na co mam ochotę. Uważam po prostu na to, co jem i to zaczyna przynosić efekty.

Regeneracja jest ważna!
Jeśli zabrałam się za to wyzwanie z pełną odpowiedzialnością, muszę mieć świadomość tego, jak ważny w treningach jest odpoczynek. Jako masażystka, wiem też, co się dzieje z ciałem, jeśli jego mięśnie 24h/dobę są pospinane: tworzą się poważne przykurcze, bóle, większe ryzyko kontuzji czy schorzeń. Każdy lekarz, fizjoterapeuta i trener personalny powie Wam, że konieczny jest przynajmniej 1 dzień regeneracji w tygodniu, zwłaszcza na samym początku drogi o lepsze ciało. To nie znaczy, że leżę cały dzień na sofie i dokonuję "się regeneracji". Odpoczynek może być również aktywny. Pół godziny lekkiego basenu, spacer z rodziną, wyjście na porządny masaż, który poprawi kondycję mięśni. Cokolwiek, byle się nie przeforsować. Jeśli nieśmiało mogę komukolwiek doradzić, to powiem, że naprawdę warto stosować tę zasadę. Ja swój dzień regeneracji obchodzę właśnie dzisiaj - w Black Friday 😂

Brzuch gubimy w kuchni.
Bardzo często słyszałam ten slang, ale dopiero, kiedy się za siebie wzięłam, zrozumiałam, o co w nim chodzi. Należy pamiętać, że 70% sukcesu nad ciałem wypracowujemy jedzeniem, a 30% ćwiczeniami. Zawsze myślałam, że jest odwrotnie. Ale okazuje się, że nie zrobimy sobie sześciopaka wykonując tysiąc brzuszków dziennie, a zaraz potem zajadając się lodami. Niestety to tak nie działa, a szkoda, bo lubię lody. Żeby zgubić oponkę, pozbyć się boczków, zeszczupleć i przede wszystkim lepiej się poczuć, wyeliminowałam ze swojego jadłospisu cukier i tłuszcz oraz wszystko to, co na co dzień zaśmiecało mi organizm. Dla każdego co innego będzie to oznaczać - jednemu pomoże odstawienie piwa, innemu zaprzestanie podjadania w nocy. Każdy musi wypracować sobie własny sposób na siebie. Ale zasada, która sprawdza się u wszystkich, to częste i zdrowe posiłki. Specjaliści zalecają 5-6 posiłków dziennie (jabłko to również posiłek). A więc śniadanko, II śniadanko, obiad, podwieczorek i lekka kolacja. Organizm musi spalać na bieżąco. Złudne jest podejście, że jak zjem tylko 2 dania, to schudnę. Nasze ciało nie jest głupie i wie, że jeśli dostarczymy mu składników tylko 2 razy  w ciągu dnia, należy gdzieś to zmagazynować i przechować. Dlatego zamiast spalać, będzie gromadził, a to przyniesie odwrotny skutek. Uwaga, nie jestem specjalistą, wszelkie te informacje to wyczytane u autorytetów fakty bądź własne obserwacje 😉

Mieszamy treningi.
Jeśli pytacie, jaki trening najlepiej wybrać, ja powiem - każdy. Uważam, że trzeba próbować różnych form aktywności. Ciało nie przyzwyczai się dzięki temu do jednego konkretnego wysiłku. Zróżnicowane treningi to też pobudzenie różnych (wszystkich!) części i mięśni ciała, dodatkowa przyjemność, zakwasy w miejscach, o których nie miałam pojęcia 😂

Nie traktujcie tego proszę jako jakiegokolwiek wyznacznika. Wiadomo, że każdy organizm jest inny i każdemu ciału potrzeba czegoś innego. Nie porównuj się do Ani Lewandowskiej, innych guru fitnessu czy celebrytek, które odzyskało boskie ciało w 2 miesiące po ciąży. Każdy z nas jest indywidualną jednostką i powinien znaleźć własną ścieżkę.

W moim minionym tygodniowym jadłospisie pojawiło się dużo:
- jajek w różnej postaci
- duszonego kurczaka
- kaszy, ryżu i razowego makaronu
- ciemnego chleba
- płatków owsianych
- owoców, warzyw
- wody


Dajcie znać, jeśli obserwujecie jakieś profile czy konta, na których można znaleźć jedzeniowe inspiracje. Przydadzą mi się do dalszej pracy 😏

A jak u Was, też daliście sobie rok?

#dajesobierok







poniedziałek, 19 listopada 2018

Ruszamy z kopyta!

Muszę Wam się przyznać. Styrały mnie ostatnie dni. Okazuje się, że nie jest tak łatwo wykonać pilates, jeśli nie  ćwiczyło się go dobre kilka lat. Nie jest też łatwo oprzeć się porcji ciepłego, pachnącego ciasta ze śliwkami swojej cioci, świeżo wyjętego z pieca. Albo kawałku tortu na imprezie rodzinnej. Oj, nie. Zjada Cię od środka, kiedy patrzysz na te wszystkie uśmiechnięte i omamione cukrowymi endorfinami twarze ludzi wokół Ciebie. Patrzysz i zazdrościsz.

Ale na szczęście istnieją również innego rodzaju endorfiny. Takie, które pulsują w mózgu, odbierają siły, a jednocześnie dodają tony energii.

Według wypisanego w poprzednim poście grafiku i absolutnie zgodnie z nim, w piątek wykonałam chodakowski Skalpel. No chyba ciężko znaleźć w Polsce babkę, która go nie zna, choćby w teorii. Nie jest to trening wymagający fantastycznej kondycji, raczej wzmacniający i rzeźbiący. Nic szczególnego, żadnych skoków ciśnienia się przy nim nie spodziewajcie, raczej czynnego odpoczynku. Ale na rozpoczęcie rocznego wyzwania jak znalazł.

Sobota była dniem tabaty. Popełniłam błąd, że wcześniej nie zrobiłam tabatowego researchu w Internecie i włączyłam sobie pierwszy lepszy film. Trochę się na nim zawiodłam, mimo że wykonałam w całości. Kondycyjnie na bardzo wysokim poziomie. Ruda, chuda babka krzyczy do Ciebie z ekranu, żebyś skakała wyżej, robiła szybciej, cisnęła mocniej. Generalnie lubię takie filmy. Jednak w tym było sporo chaosu. Mało informacji na temat poprawności wykonywanego ćwiczenia, a to przecież bardzo, bardzo ważne, jeśli ćwiczysz w domu i nie stoi nad Tobą osobiście trener. Warto wtedy wsłuchać się w to, co radzi autor filmu. Tu mi tego zabrakło. Dodatkowo ćwiczenia trwały 20 sekund, czyli jak w standardowej tabacie, jednak bez uprzedniego wyjaśnienia, na czym polega ćwiczenie, to czas zdecydowanie niewystarczający. Zanim załapiesz, o co w nim chodzi, Twój czas się kończy. Średni trening pod tym względem, bardzo dobry pod względem intensywności.

A ten piękny, pełen wyzwań tydzień, rozpoczęłam dziś od treningu "Rewolucja" Ewki. No i nie wiem, czy się tu kobieta nie pomyliła, czy nie powinna go nazwać Rewelacja. Bo takie było moje pierwsze odczucie po zakończeniu filmu i zgonie na macie. Padłam trupem, zlana potem. Dosłownie. Zrobiłam 3/5 treningu z racji braku czasu, więc z miłą chęcią jeszcze w tym tygodniu wrócę do niego, żeby wykonać go na pełnych obrotach.

Sporo jem. Nie ukrywam, że nie oszczędzam z jedzeniem. Ale zaczęłam to robić z głową. Nie złamałam się i nie ugięłam. Białe pieczywo zamieniłam na ciemne. Smażone mięso na gotowane i duszone. Słodycze na owoce i warzywa. Colę na wodę.

Nie jest lekko, ale wierzę, że to kwestia przyzwyczajenia.

Muszę Wam też powiedzieć, że jestem mocno podbudowana postawą mojej starszej córy, która razem ze mną zakłada adidasy lub podczas pilatesu razem ze mną ściąga skarpetki i po prostu ćwiczy. Robi to z różnym zapałem, ale jest świetnym motywatorem. Komendy w stylu "to co, mama, ćwiczymy?", "mamusiu, kiedy trening?" albo "mama, rozłożę ci matę" sprawiają, że nie jestem w stanie jej odmówić, więc nawet gdybym chciała się poddać, teraz już wiem, że to nie przejdzie 😊 Muszę się jej tłumaczyć, czemu nie ćwiczę teraz (np. o 15:00, kiedy Ala ma na to ochotę), tylko chcę poczekać choćby do 18:00. Także cóż, mam swoją sędzinę techniczną wyzwania.

Trzymajcie zatem kciuki, bo lecimy dalej:

- WTOREK - trampoliny
- ŚRODA - Rewolucja
- CZWARTEK - trampoliny
- PIĄTEK - odpoczynek

Niebawem kolejne wyzwaniowe wpisy. Przypominam o moim IG, gdzie w relacjach dodaję pomysły na posiłki i bieżące zdjęcia z treningów. Znajdziecie mnie pod alibabka89.

Endorfinowe love! 💜








#dajesobierok

czwartek, 15 listopada 2018

#dajesobierok

Drodzy Czytelnicy!

Jak widać, moja przestrzeń zwana blogiem, przechodzi wzloty i upadki. Jestem właśnie po jednym z takich upadków. Ale jednocześnie przed kolejnym wzlotem, porządnym i wysokim. Brak dobrej organizacji czasu, chęci i pokonania niechcemisiów, które często wkradają się do mnie wieczorami, sprawiają, że padam na sofę przed tv i zostaję na niej już do późnych godzin wieczornych. Shame on me, bo wiadoma sprawa, że nie tak to powinno wyglądać i gdybym miała zarabiać na chleb pisaniem bloga, to cóż... no bida z nędzą by była. Mój zapał nierzadko jest słomiany. Często zostaje gaszony przez codzienność, w której ja oczywiście dostrzegam wspaniałe momenty, etapy rozwoju moich córek itp, aczkolwiek nie do końca wierzę w zainteresowanie tematem z zewnątrz. Krótko mówiąc - chciałabym, aby blog stał się więcej niż stricte parentingowy.

Streszczę Wam jeszcze po krótce fabułę jednego z moich ukochanych filmów, pewnie widzianych przez większość z Was - Julie & Julia. Nie jest to konieczne, ale myślę, że lepiej pojmiecie zamysł, jaki siedzi w mojej głowie i z większym zrozumieniem przybijecie mi piątkę. A zatem w filmie przeplatają się historie dwóch kobiet. Jednak to historię jednej z nich chciałabym przytoczyć, bo jest mniej więcej odzwierciedleniem mojego projektu. Młoda mieszkanka nowojorskiego Manhattanu, znudzona swoją pracą i rutyną życia postanawia wprowadzić w nie lekkie zmiany i rozpocząć pisanie bloga. Jako że jej pasją od zawsze jest gotowanie, blog staje się miejscem, w którym ma zamiar przez bity rok zdawać relacje czytelnikom właśnie z tej tematyki. Bierze do ręki książkę kucharską i obiera sobie za cel przerobić ją w 365 dni. Całą. Każdy najbardziej błahy przepis. Których jest ponad 500 😱 Chodzi tu o wprowadzenie do życia pewnego rodzaju dyscypliny, nauki, samodoskonalenia, pokonywania własnych słabości, zrobienia czegoś dla siebie, udowodnienia sobie tego, że jak się chce, to można. W ciągu długiego roku ma lepsze i gorsze dni. Jednego razu pichcenie wychodzi jej zgodnie z planem, innym razem ma ochotę wejść do piekarnika i się w nim podpalić. Ale ostatecznie wychodzi z całego projektu zwycięsko, z wysoko podniesioną głową i dumą w oczach.

Mam w głowie podobny plan. Plan, który zaczynam realizować już, dzisiaj. Nie, nie czekam do poniedziałku. Nie czekam do rozpoczęcia nowego miesiąca. Nie czekam do stycznia, żeby obrać to sobie jako postanowienie noworoczne. Kuję żelazo póki gorące, zanim wredne chochliki w mojej głowie podpowiedzą mi, że to bez sensu. Bo widzę w tym głęboki i duży sens.

#dajęsobierok - tak brzmi tytuł projektu. Jego zamysł jest bardzo prosty i jednocześnie paskudnie trudny w wykonaniu. Chodzi o to, że od wielu lat jestem mniej lub bardziej zadowolona ze swojego zdrowia i ciała. Każdy ma kompleksy, nie przeczę, ja też mam ich mnóstwo. I w końcu znalazłam się na etapie, kiedy chciałabym się z nimi zmierzyć i powalczyć. Powalczyć o zdrowe ciało w każdym tego słowa znaczeniu - czyli połączyć jedzenie z aktywnością. Zawsze (poza okresem ciąż) mniej lub bardziej coś ćwiczyłam. Rower, aerobik, trampoliny, basen, bieganie, mata w domu. Nigdy na serio, nigdy z głową, nigdy z planem. Czas to zmienić.

Jestem żoną i matką dwóch cudownych córeczek. Chcę zadbać o to, żeby moja rodzina miała we mnie zawsze wsparcie, mogła na mnie polegać, mogła spędzać ze mną aktywne wakacje, nie musiała odwiedzać mnie w szpitalu. Jestem im potrzebna tak samo jak oni są potrzebni mnie. A zdrowa i szczęśliwa mama to zdrowa i szczęśliwa rodzina.

Jest 15 listopada 2018 roku. Piękna prawie okrągła data, idealna do rozpoczęcia walki o swoje marzenia. Chciałabym za rok stanąć przed lustrem, spojrzeć na siebie z dumą, powiedzieć, że było warto, po czym kupić sobie jakąkolwiek szmatkę, nie bojąc się o rozmiar.

Nie chcę, żebyście mnie opatrznie zrozumieli - nie chodzi mi o to, żeby schudnąć. Owszem, po ciążach zostały mi nadprogramowe kilogramy, które trzymają się mnie jak rzep psiego ogona. Tu i ówdzie skóra mogłaby być bardziej jędrna, pupka bardziej podniesiona, a uda smuklejsze. Ale to tylko dodatek do tego, co tak naprawę chcę osiągnąć. A celów mam kilka: od wyrobienia w sobie zdrowych nawyków żywieniowych, poprzez wprowadzenie aktywności fizycznej jako stałego elementu mojego i rodzinnego życia, aż po naukę dobrej organizacji czasu, uzdrowienia i wzmocnienia ciała i ducha.

Przede mną ogrom pracy. Biorę się za to z pełną odpowiedzialnością. Blog posłuży mi jako dodatkowy motywator. Chcę dzielić się z Wami postępami. Pokazywać, jak wygląda walka o wymarzoną siebie, walka z największym wrogiem - leniem, walka o godzinę treningu, o kilka centymetrów mniej w biodrach. Będę Was zasypywać zdjęciami, inspiracjami, będę mędzić, że mi się nie chce, ale muszę. Bo wiem, że gorsze dni na pewno się trafią, - rok to bardzo długo. Ale nie chciałam skracać tego czasu do 3, do 6 miesięcy... Rok jest dobry, chwytliwy, realny do spełnienia, a jednocześnie trudny do wytrwania, na czym właśnie mi zależy - żeby pokonać swoje słabości, wyjść ze strefy komfortu, osiągnąć cel, zarazić tym innych. Więc jeśli nie macie ochoty na spam w postaci zdjęć i relacji, od razu polecam wypisać się z obserwowania. Wiem, że wiele osób może irytować pokazywanie prywaty na portalach społecznościowych - wiem i rozumiem. Jeśli jednak jesteście tym zainteresowani, chcecie ze mną odbyć tę długą drogę, będę wdzięczna za kciuki w górę. Każdy lajk to dla mnie dodatkowy motywator i dodatkowe surowe oko, które mnie obserwuje. Im więcej, tym lepiej.

Dla tych, którzy nie wiedzą, daję znać, że posiadam konto na IG pod nazwą alibabka89. Tam również będę udostępniać postępy, przekazywać inspiracje, przesyłać zdjęcia. Szukajcie mnie pod hasztagiem #dajesobierok. Znajdźcie mnie, zostańcie ze mną i dajcie mi szansę. Będzie mi miło, jeśli skomentujecie posta, wyrazicie swoje zdanie. Jestem otwarta też na wszelkie propozycje i pomysły.

Programy treningowe są ogólnodostępne w Internecie, ja osobiście jestem w posiadaniu kilku płyt Chodakowskiej, której zawdzięczam bardzo dużo zgubionych centymetrów swego czasu. Pozostanę jej wierna, jednak pozwolę sobie co jakiś czas dorzucić coś innego, w zależności od nastroju.

Dzisiaj mamy czwartek. Na piękny początek weekendu, który w zasadzie jutro się zaczyna, mój grafik treningowy wygląda następująco:

- PIĄTEK - Skalpel Ewa Chodakowska
- SOBOTA - ćwiczenia rozciągające/pilates
- NIEDZIELA - Tabata

Zaczynam z mało chlubnymi wymiarami:

- talia - 92cm
- biodra - 103cm
- udo - 60cm

Im większe te liczby, tym większa jest we mnie determinacja, więc....


Moi drodzy, Startujemy.

PS. Kochani, jeśli macie ochotę dołączyć do pomysłu, dajcie znać. I nie mówię tu o projekcie podobnego typu. Chodzi mi o każde wyzwanie, jakie ma Wam przynieść satysfakcję, jakie ma Was czegoś nauczyć, jakie chodzi za Wami od dłuższego czasu. Chcesz rzucić palenie? Chcesz zacząć naukę hiszpańskiego? Chcesz pójść na kurs programowania? Chcesz, ale ciągle brak Ci determinacji? Wbijaj do mnie, opowiedz mi o swoim pomyśle. Motywujmy się wzajemnie, a sukces będzie jeszcze większy.