poniedziałek, 19 listopada 2018

Ruszamy z kopyta!

Muszę Wam się przyznać. Styrały mnie ostatnie dni. Okazuje się, że nie jest tak łatwo wykonać pilates, jeśli nie  ćwiczyło się go dobre kilka lat. Nie jest też łatwo oprzeć się porcji ciepłego, pachnącego ciasta ze śliwkami swojej cioci, świeżo wyjętego z pieca. Albo kawałku tortu na imprezie rodzinnej. Oj, nie. Zjada Cię od środka, kiedy patrzysz na te wszystkie uśmiechnięte i omamione cukrowymi endorfinami twarze ludzi wokół Ciebie. Patrzysz i zazdrościsz.

Ale na szczęście istnieją również innego rodzaju endorfiny. Takie, które pulsują w mózgu, odbierają siły, a jednocześnie dodają tony energii.

Według wypisanego w poprzednim poście grafiku i absolutnie zgodnie z nim, w piątek wykonałam chodakowski Skalpel. No chyba ciężko znaleźć w Polsce babkę, która go nie zna, choćby w teorii. Nie jest to trening wymagający fantastycznej kondycji, raczej wzmacniający i rzeźbiący. Nic szczególnego, żadnych skoków ciśnienia się przy nim nie spodziewajcie, raczej czynnego odpoczynku. Ale na rozpoczęcie rocznego wyzwania jak znalazł.

Sobota była dniem tabaty. Popełniłam błąd, że wcześniej nie zrobiłam tabatowego researchu w Internecie i włączyłam sobie pierwszy lepszy film. Trochę się na nim zawiodłam, mimo że wykonałam w całości. Kondycyjnie na bardzo wysokim poziomie. Ruda, chuda babka krzyczy do Ciebie z ekranu, żebyś skakała wyżej, robiła szybciej, cisnęła mocniej. Generalnie lubię takie filmy. Jednak w tym było sporo chaosu. Mało informacji na temat poprawności wykonywanego ćwiczenia, a to przecież bardzo, bardzo ważne, jeśli ćwiczysz w domu i nie stoi nad Tobą osobiście trener. Warto wtedy wsłuchać się w to, co radzi autor filmu. Tu mi tego zabrakło. Dodatkowo ćwiczenia trwały 20 sekund, czyli jak w standardowej tabacie, jednak bez uprzedniego wyjaśnienia, na czym polega ćwiczenie, to czas zdecydowanie niewystarczający. Zanim załapiesz, o co w nim chodzi, Twój czas się kończy. Średni trening pod tym względem, bardzo dobry pod względem intensywności.

A ten piękny, pełen wyzwań tydzień, rozpoczęłam dziś od treningu "Rewolucja" Ewki. No i nie wiem, czy się tu kobieta nie pomyliła, czy nie powinna go nazwać Rewelacja. Bo takie było moje pierwsze odczucie po zakończeniu filmu i zgonie na macie. Padłam trupem, zlana potem. Dosłownie. Zrobiłam 3/5 treningu z racji braku czasu, więc z miłą chęcią jeszcze w tym tygodniu wrócę do niego, żeby wykonać go na pełnych obrotach.

Sporo jem. Nie ukrywam, że nie oszczędzam z jedzeniem. Ale zaczęłam to robić z głową. Nie złamałam się i nie ugięłam. Białe pieczywo zamieniłam na ciemne. Smażone mięso na gotowane i duszone. Słodycze na owoce i warzywa. Colę na wodę.

Nie jest lekko, ale wierzę, że to kwestia przyzwyczajenia.

Muszę Wam też powiedzieć, że jestem mocno podbudowana postawą mojej starszej córy, która razem ze mną zakłada adidasy lub podczas pilatesu razem ze mną ściąga skarpetki i po prostu ćwiczy. Robi to z różnym zapałem, ale jest świetnym motywatorem. Komendy w stylu "to co, mama, ćwiczymy?", "mamusiu, kiedy trening?" albo "mama, rozłożę ci matę" sprawiają, że nie jestem w stanie jej odmówić, więc nawet gdybym chciała się poddać, teraz już wiem, że to nie przejdzie 😊 Muszę się jej tłumaczyć, czemu nie ćwiczę teraz (np. o 15:00, kiedy Ala ma na to ochotę), tylko chcę poczekać choćby do 18:00. Także cóż, mam swoją sędzinę techniczną wyzwania.

Trzymajcie zatem kciuki, bo lecimy dalej:

- WTOREK - trampoliny
- ŚRODA - Rewolucja
- CZWARTEK - trampoliny
- PIĄTEK - odpoczynek

Niebawem kolejne wyzwaniowe wpisy. Przypominam o moim IG, gdzie w relacjach dodaję pomysły na posiłki i bieżące zdjęcia z treningów. Znajdziecie mnie pod alibabka89.

Endorfinowe love! 💜








#dajesobierok

2 komentarze: