czwartek, 14 listopada 2019

#dałamsobierok

Chciałabym wiedzieć, od czego zacząć. Chciałabym zebrać kołatające się miliony myśli w głowie w taką jedną myśl przewodnią. Ale obawiam się, że mogę z tym mieć niemały problem, bowiem takiej rocznicy jeszcze w życiu nie obchodziłam! Zawsze snułam plany, obierałam jakieś postanowienia i nierzadko starałam się ich trzymać, jednak przyznam - nigdy nie udało mi się ich ukończyć.

Tak więc chciałam wszem i wobec ogłosić, że oto wygrałam rok. 

To był rok wielkiej rewolucji w moim życiu. Poza oczywistą rewolucją związaną z wyzwaniem, wkradły się również nowe bardzo ważne wydarzenia - moje okrągłe urodziny, zaraz po nich okrągłe urodziny mego Lubego, żłobek Asi i moja nowa praca... Wszystko odwróciło się do góry nogami, mój świat naprawdę zawirował.. 

Zrobiłam sobie pewne podsumowanie. Podsumowanie nie tylko tego, co mi się udało, ale również błędów i pomyłek - tego na szczęście jest mniej 😃 Pozwólcie, że podzielę się nim z Wami, jako że byliście moim wielkim motywatorem i mniej lub bardziej obserwowaliście moje poczynania. Wychodzę więc z założenia, że choć trochę czekaliście ten wpis.

Ostatnio zastanawiałam się, co w ogóle spowodowało, że poczułam się źle w swoim ciele. Najpierw myślałam, że to był moment ciąży, a właściwie okresu po porodzie. Kiedy matce wisi brzuch, wisi skóra, a tkanki mięśniowej jest jak na lekarstwo, umówmy się - do uczucia wybuchowego seksapilu nam daleko. I wydawało mi się, że to właśnie wtedy przestałam o siebie dbać. Ale nie. Cofnęłam się o kilka lat wstecz. Cofnęłam się do czasu wyjazdu na studia. To nie ciąża zmieniła moje ciało. Ja je zmieniłam nieświadomie prawie 10 lat temu, kiedy zaczęłam wkładać na swój talerz największy syf. Będąc na studiach, pochłonięta całym tym wolnym i nowym życiem, zatraciłam się w nim również pod kątem jedzenia. Jadłam byle co, byle kiedy. Kupowałam najtańsze produkty, oszczędzając pieniądze i czas na przygotowanie obiadu. Piłam za dużo słodzonych napojów, nie ograniczałam alkoholu, dosładzałam, dosalałam wszystko. Fast foody były u nas na porządku dziennym. Tak właśnie wyobrażałam sobie studenckie życie - zakrapiane imprezy z przyjaciółmi, na stole pizza, mnóstwo słodyczy i słonych przekąsek, w ciągu tygodnia kebab na obiad, na śniadanie białe pieczywo, żadnych warzyw, mało owoców. Nie mam pojęcia, dlaczego tak to wyglądało - ale właśnie to mnie zgubiło. Pogubiłam się w swoich nawykach. 

Przez blisko 10 lat popełniłam praktycznie wszelkie możliwe błędy żywieniowe. Ciąża jedna i druga tylko te złe nawyki utrwaliła. 

Na czym tak naprawdę polega u mnie zmiana, która znacząco wpłynęła na pozytywny efekt wyzwania?

1. Zdrowe odżywianie

Przysięgam Wam na wszystkie świętości - choćbyście nie wiem, ile trenowali, biegali, pocili się na siłowni... - przy złym odżywianiu efekty będą mizerne lub żadne. Zdrowa i zbilansowana dieta jest podstawą w odchudzaniu. U mnie zmieniły się diametralnie nawyki żywieniowe, które pielęgnuję w sobie od roku i nad którymi nadal mam zamiar pracować. Z wieloma z nich jestem jeszcze na bakier, ale te podstawowe udało mi się wyrobić: 
- pożywne śniadanie krótko po przebudzeniu
- 4-6 posiłków dziennie w równych odstępach czasu (2 porządne, reszta to przekąski)
- warzywa i owoce w każdym posiłku
- produkty wysokiej jakości, jak najmniej przetworzone (mam tu na myśli np. mąki, pieczywo, kasze, makarony...)
- zero głodówek, spalaczy, sztucznych suplementów, diet CUD!
- i UWAGA - drobne odstępstwa od normy 😉 - staram się trzymać zasady 80/20, która bardzo mi pasuje i sprawia, że nie rzucam się na zakazane jedzenie jak wygłodzony dzik. Jem rozsądnie i świadomie. Potrafię zadowolić się połową ciastka, kiedyś dla zaspokojenia potrzebowałam całej tabliczki czekolady.

2. Woda

Porządnie nawodniłam organizm. Wyrobiłam w sobie nawyk picia na okrągło. Z początku nie było to łatwe, ale zawzięłam się i teraz szklanka wody w zasięgu ręki to już norma. Dzięki niej robię też dodatkowe 2 tysiące kroków dziennie - do toalety 😂 Tak naprawdę od wody wiele zależy i u mnie pierwsze efekty wizualne pojawiły się właśnie wtedy, kiedy zaczęłam po prostu pić wodę. Pozbyłam się natarczywych bólów brzucha, które towarzyszyły mi przez wiele lat. Wygładziła mi się cera, pozbyłam się cellulitu. Nie wiem, czy jest to ściśle związane z wodą, ale wiem, że na pewno bardzo mi w tym pomogła. To najprostsza i najtańsza metoda walki z wagą, niedoborami i złym samopoczuciem!

3. Ruch

Dziś nie wyobrażam sobie powrotu do starego stylu życia, w którym po prostu nie robiłam nic. I wierzcie mi - wystarczą 2-3 treningi w tygodniu, wystarczy jakakolwiek aktywność, żeby poczuć się lepiej, poprawić kondycję, zmniejszyć ryzyko zachorowań. Sprawna i aktywna kobieta jest dziś na wagę złota 😉 

Tak naprawdę na tych trzech punktach mogłabym zakończyć listę zmian. Ale mam jeszcze w zanadrzu jedną, która tak naprawdę jest dużo ważniejsza od tych już wymienionych i od której wszystko się zaczęło...

4. Świadomość

Zmiany w ciele są wynikiem zmian w głowie. Schudnąć to żadne wyzwanie. Największym wyzwaniem jest zmiana myślenia, tak aby utrzymać efekty na stałe. Tak, aby uniknąć efektu jojo. Tak, aby nie wpaść w pułapkę i nie zaczynać "od poniedziałku" co pół roku. Świadomość i wiedza na temat tego, jak o siebie zadbać jest nieoceniona. Żeby zmienić w sobie nawyki, żeby je utrwalić na stałe, należy zgłębić wiedzę na temat tego, co to znaczy zdrowo jeść i zdrowo żyć. Obejrzałam film "All that sugar", który otworzył mi oczy  i zmienił pogląd na jedzenie, cukier, dietę. Przesłuchałam setki nagrań i podcastów dotyczących np. świadomego robienia zakupów w sklepie, czytania etykiet, olbrzymiego znaczenia składu produktów... W Internecie jest skarbnica wiedzy - wystarczy po nią sięgnąć i poświęcić trochę czasu, żeby zrozumieć, ile błędów na co dzień popełniamy i jak je pomału eliminować. Świadomość tego, co ląduje na talerzu i jak jedzenie wpływa na nasze zdrowie, zmieniła moje życie - przysięgam. Dzielę się tą wiedzą z najbliższymi i wierzcie lub nie, dla mnie największą nagrodą wyzwania jest to, że zmotywowałam kogoś bliskiego do pracy nad sobą. Jeśli mój mąż zaczął pić zwykłą niegazowaną wodę, moje dziecko ćwiczy ze mną w domu, a koleżanka podjęła się własnego osobistego wyzwania, bo "też chce spróbować" - to właśnie TO jest moja nagroda.

A teraz kilka suchych faktów i liczb:

Waga sprzed wyzwania: 68kg - waga dzisiaj: 55kg 
Wymiary:
- talia 92cm → 74cm 
- biodra 103cm → 94cm
- udo 60cm → 52cm
Masa tkanki mięśniowej przewyższa masę tkanki tłuszczowej dwukrotnie - to podobno bardzo dobrze, ja się nie znam 😂
BMI prawidłowe, nawodnienie prawidłowe, ogólna ocena składu ciała to 82/100pkt - czyli mówiąc wprost - jest SUPER.

W sumie straciłam 13kg i 35cm w obwodach. 

Moi drodzy - jeśli zastanawiacie się, czy przez cały ten czas szłam jak burza, to powiem: NIE - miałam wzloty i upadki, wiele razy chciałam rzucić to w cholerę. Cały czas pracuję nad sobą i nawet kiedy się potknę, wstaję z kolan i cisnę dalej. Dziękuję Wam za wsparcie, dobre słowo i motywację. Dzięki wielkie, bo bez Was by mi się nie udało.
Kiedyś stałam w miejscu. Dziś idę do przodu - polecam.






poniedziałek, 11 listopada 2019

Dzień dobry, praco!

Uwielbiam etapy. Uwielbiam dzielić życie na etapy, uwielbiam, kiedy te etapy się przeplatają. Kiedy jeden etap się kończy, wiem, że to znak, że idzie kolejny i napawa mnie to ogromnym podnieceniem. Lubię zmiany, więc pewnie stąd to zamiłowanie do nowych rozdziałów w życiu. 

Od pewnego czasu trwa u mnie wielka rewolucja, z którą już się oswoiłam, ale której cholernie się bałam. Często podniecenie idzie u mnie w parze ze strachem, to nieodłączna część mojego charakteru. Właśnie te uczucia targały mną, kiedy szłam na studia i zostawiałam na kilka lat dom rodzinny... również wtedy, kiedy dowiedziałam się o ciąży i planowałam przeprowadzkę z Gdańska do Solca... Wiele sytuacji w życiu nauczyło mnie tego, że strach przed zmianami może być mobilizujący, a nie tylko paraliżujący. 

Jakiś czas temu zakończył się jeden z ważniejszych etapów mojego życia, taki który nie wróci już nigdy. No, a przynajmniej nie w takiej formie 😏 Etap beztroskiego macierzyńskiego pobytu w domu. Wiecie, mam wokół mnóstwo matek, które są jeszcze w tym momencie swojego życia pełną piersią (dosłownie!) i całą sobą - patrzę na te matki i niejako im zazdroszczę. Bo o ile macierzyństwo jako takie trwa do końca życia, o tyle ten urlop matki i dziecka w domu, we dwoje przemija zbyt szybko i uwaga - należy się nim cieszyć! Mówię to z pełną świadomością błędów, jakie popełniałam przez ostatnie 4 lata. A było ich sporo - nerwy o byle brud na stole, nerwy o płacz dziecka, nerwy o to, że znowu rozlało mi kawę na podłogę, że mleko nie leci mi z cycka strumieniem, że w nocy trzeba wstawać, że kolkę trzeba leczyć, że szczepienia trzeba przypilnować... Nerwów było wiele. Wiele z nich zupełnie bezpodstawnych. Wiele wymyślonych na poczekaniu, zupełnie niepotrzebnych. Często były sytuacje, w których zamiast radości z bycia z maluszkiem w domu, była złość i jakieś rozgoryczenie. To nie była żadna depresja, żaden baby blues, żadne wielkie nieszczęście - to był mój charakter. Oczywiście, że każdego dnia dziękowałam Bogu, że mam zdrowe i radosne dzieci! Oczywiście, że codziennie doceniałam chwile sam na sam z maluchami, kiedy mogłam je wąchać i  tulić do woli i nikt mi w tym nie przeszkadzał. I żadna obca baba nie mówiła do mojego maleństwa "Aluniu" , a ona do niej "ciociu kochana". Doceniałam to bardzo, jednak z perspektywy czasu widzę, że niedostatecznie. Że mogłam wiele rzeczy zrobić bardziej, lepiej, mocniej i z większą satysfakcją. Za dużo było w tym macierzyńskich stresów, a za mało radości, która na pewno bardziej by się przysłużyła w tym czasie moim dzieciom.

Okres po porodzie, cały ten urlop macierzyński to czas tak magiczny i tak krótki, że szkoda łez i nerwów na codzienne bzdury. Bo umówmy się - nigdy nie będziesz miała tyle czasu dla dziecka i domu, co właśnie podczas tego etapu swojego życia, choć może wydaje Ci się często, że tego czasu nie starcza Ci na nic! Biegasz po chacie z wywieszonym jęzorem, odwalasz tańce z mopem, trzema rękoma próbujesz ogarnąć dzieci i obiad, i nawet się nie obejrzysz, a za oknem już ciemnica. Czy nie jest tak, że wydaje Ci się, że nic pożytecznego dziś nie zrobiłaś i czas uciekł Ci przez opuchnięte połogiem palce? 😏 Jeśli tak jest, spójrz proszę na swoje śpiące spokojnie dzieciątko: ubrane w czystą piżamkę, wysmarowane pachnącym kremem, z wyczesanymi dokładnie włoskami, obciętymi starannie paznokciami u stópek, z misiem przy twarzy i zadowolonym, najedzonym brzuszkiem. Spójrz na męża, który właśnie zjadł ciepłą kolację i popija soczyście zimne piwko, które mu chłodzisz od południa. Spójrz na dom, który mimo całodziennego chaosu i rozgardiaszu - STOI! On stoi!!! Kij, że zmywarka pęka w szwach, na stole zabawki, w kącie odkurzacz, którego nie zdążyłaś jeszcze schować. Jeśli dziecko nie rozniosło Ci chaty w pył, wierz mi - wygrałaś dzień! Czasem po prostu musi być chaotycznie. Dziecko wnosi w życie tony szczęścia, ale tyle samo rozgardiaszu - i o to w tym wszystkim chodzi. Właśnie TO należy docenić i właśnie TYM należy się cieszyć do upadłego. Bo ten etap skończy się szybciej, niż myślisz.

Mój urlop macierzyński trwał długo. Pewnie gdyby mógł, trwałby jeszcze dłużej, bo szczerze nie wyobrażałam sobie powrotu do pracy ani trochę. Suma sumarum, zdecydowałam się na ten krok i pożegnałam pieluchy, laktator i dopołudniowe kawki u koleżanek (😭😭😭). Powrót na ścieżkę własnego rozwoju po takiej przerwie jest trudny, zwłaszcza, kiedy łączy się z wysłaniem małego Robala do żłobka. Ten stres jest wówczas tak skumulowany, że nie jesteś w stanie spać. Autentycznie. Na szczęście, kiedy miejsce pracy okazuje się strzałem w dziesiątkę, a obok masz pomoc i wsparcie rodziny, ciśniesz z dnia na dzień coraz śmielej i zapominasz o tych wszystkich stresach. 

To jest moje nowe życie. Życie rodzinne skrócone dziennie o jakieś 10 godzin, skumulowane w 4 intensywne godziny, jakie zostały mi po pracy i które mogę poświęcić w 100% najbliższym i znajomym... Ogarnianie wszystkiego tego, co kiedyś zajmowało mi cały dzień, teraz musi się zmieścić w zaledwie kilku chwilach. Przestawienie się na nowe tory nie jest wcale łatwe, ale absolutnie jest do zrobienia. I myślę, że potrzebne. Będę niepoprawna macierzyńsko, będę za to wychłostana przez niektóre matki, ale wiecie co - nowa praca bardzo dobrze mi zrobiła. I mimo że tęsknię niemożliwie w ciągu dnia za dziećmi, to nie żałuję tej decyzji. Jestem teraz potrzebna gdzieś indziej, robię coś ważnego, staram się być w tym dobra. Wiem, że przyszła kolej na mnie. Chciałabym być spełniona,szczęśliwa i przelewać te uczucia na moją rodzinę. I jestem na bardzo dobrej drodze! 😏