środa, 26 czerwca 2019

Bo się dzieci nam zachciało...

Kniewo to urlop. Kniewo to wakacje. Kniewo to legenda i tradycja.
A przynajmniej to stare Kniewo...





Bo się dzieci nam zachciało


Piękne niegdyś były czasy,
gdy jeździli my w te trasy,
w bagażnikach FAT zapasy,
i śmigamy hen, w te lasy.

Na Kaszuby się jeździło,
i bez dzieci luźno było.
Trochę piwek się wypiło,
i karkówkę przypaliło.

Domek w lasku - piękna sprawa,
nas ósemka - git zabawa!
Bo ekipa zawsze klawa,
wsią co roku się napawa.

Żadne kleszcze, komarzyska,
żadne deszcze i wietrzyska,
nic nam nigdy nie wadziło.
W niczym nam nie przeszkodziło.

Wiedzieliśmy, jak się bawić,
jak odpocząć, strawę strawić.
W piłkę kopać, w hamak dupkę,
kiełbę z grilla, chińską zupkę...

W kalambury jak się grało!
Jakie hasła się krzyczało!
Ile śmiechu z nas się lało...
Jak się po nich dobrze spało!

Lecz ostatnio ciut inaczej.
CIUT inaczej?! Bardzo raczej!
Nie jedziemy bowiem sami,
lecz z małymi szkodnikami.

W bagażniku dla piweczka,
miejsca nie ma, mało z deczka.
Są natomiast liczne misie,
puzzle, smoczki i Lubisie.

Wózek, rower i pampersy.
Body, czapki i rampersy.
Kremy, filtry i psikacze,
i chusteczki, przewijacze...

Z boku piłka gdzieś się wala, 
obok piłki nowa lala,
wiadra, grabki i łopatki
do zabawy dla trzylatki.

Co tu gadać, wszystko ważne.
Zabrać trzeba rzeczy każde...
Żeby młode się bawiły,
a nie wiecznie się nudziły.

A co dla mnie? Co dla taty?
Tubki, woda i bataty?
Toż to skandal, farsa jakaś!
Dawać piwo! Gdzie ten Harnaś!

Zaraz! Asia piasek zjada!
Wojtek, weź stąd tego gada!
Ala, gdzie są te chusteczki?!
Myjesz nimi te laleczki...?

Dobra, umyć trzeba Asię w końcu...
Matka strzaska się na słońcu.
Gdzie tam, matka, weź nie żartuj.
Alkę zabaw, Aśkę hartuj!

Już afera się szykuje.
Jedna z drugą dokazuje.
Ala zamek tu buduje,
Asia zacnie go rujnuje.

Ala płacze, bo chce rower.
W głowie wciąż pomysły nowe.
Asia ledwo co chodząca,
schody wciąż zaliczająca!

Szpital dzisiaj murowany.
Ja mam trochę inne plany.
Ale dzieci to wiadomo,
że nic z nimi nie wiadomo. 

Lepiej zatem nie pić piwka,
żeby potem nie mieć zdziwka!
Przecież trzeba do apteki
komuś jechać po te leki...

Na komary, na pająki,
osy, kleszcze no i bąki.
Na gorączkę, na ból życia,
wata, gazik do przemycia.

Więc zawczasu my w te wczasy,
kiedy wokół głuche lasy,
zamiast dupkę smażyć w słonku,
ogarniamy syfek w domku.

Aśka grilla wcina z nami
i zagryza jagodami.
Ala zjada swoje żelki.
Dzisiaj weekend, luźne szelki!

Nad jeziorem, jasna sprawa,
przednia zawsze jest zabawa.
Alka ledwo pływa w kole,
więc ma dziecię ciężką dolę.

Tatuś mówi: "Choć, Alutka!
Popływamy, tam jest łódka!"
Jednak foszki ma dziś Ala.
I od łódki chce być z dala.

A gdzieś z brzegu Asia siedzi.
I do wody rwie się, pędzi.
Bo im głębiej, to tym fajniej!
Śmieszniej, lepiej i zabawniej!

A po drodze liścia zjada,
siada, wstaje, wstaje, siada.
Błotko pyszne, smakowite.
Zjadła całe. Dziecię syte.

Tak się właśnie wszystko działo,
bo się dzieci nam zachciało.
Jakby tego było mało,
deszcz nie padał, nic nie wiało!

Można by się wygrzać wreszcie.
I opalić się nareszcie.
Choć za dziećmi, nie ukrywam,
słońca też dzień w dzień zażywam!

Zresztą, co tu dużo gadać...
Co tu bajki opowiadać...
Toż bez dzieci żadne życie!
Sami wiecie i widzicie.

Ta radocha z byle piasku,
to jedzenie pełne mlasków,
śmiechy, chichy i zabawy,
przytulaski, ubaw klawy...

Pusto by tu bez nich było.
Pusto, cicho by się żyło.
Szczęścia daje co nie miara,
nasza ta malutka chmara. 





środa, 19 czerwca 2019

Weselne BAJABONGO

Dobrym wieczorem Was witam!

Chciałabym dziś poruszyć istotny temat. Temat, który z biegiem czasu, zwłaszcza w stanie małżeńskim, zupełnie zmienia swoje oblicze. Temat znany wielu z Was z autopsji, bo na pewno znacząca większość była tam nie raz, a ci, co nie byli, na pewno kiedyś się tam pojawią.

A mowa o WESELU. I to - cholerka - nie byle jakim weselu, bo o weselu z D Z I E Ć M I !!

Każdy wie, ja wygląda naprawdę dobrze zorganizowane i udane weselicho. Wszyscy również znają niezaprzeczalne synonimy słowa wesele: zimna wódeczka; biała sukieneczka; ciepła goloneczka; oczepinki; tańczące dziewczynki; pogubione balerinki; kankany; inne tany-tany... Wymieniać można długo. Dobre wesele to takie, po którym nie wiesz, czy powiedzieć "dobranoc" (no bo w sumie wszyscy mają już czerwone oczy, spuchnięte stopy i promili we krwi zdecydowanie powyżej normy), czy raczej "dzień dobry" (bo w sumie ptaki już ćwierkają, słońce wschodzi, ranne wstają zorze). Dobre wesele to takie, po którym boli głowa, nogi wołają o ciepłą kąpiel, misterna fryzura już dawno uległa zagładzie, a męskie koszule przepocone są w około 75%. Dobre wesele to takie, po którym nie możesz doczekać się zdjęć, choć z drugiej strony nieznacznie się ich obawiasz.. w końcu wiadomo, że tańce-chulańce z wujkiem nie kończą się jedynie na grzecznym z nóżki na nóżkę, a puszczone wodze fantazji i poziom alkoholu popychają tego dnia do różnych, niecnych czynów, za które nikt nie ma zamiaru odpowiadać.

Podobno dobre wesele to też takie, na którym ktoś komuś da w pysk. Nie do końca akceptuję ten wyznacznik, ale niech będzie, dodam go do tej listy.

Tak. Na wielu takich dobrych weselach się bywało.

Aż pewnego dnia przyszło zaproszenie nie dla dwojga, a dla czworga. Alibabkowie całą familią. Pełen skład. 100% ekipy ma się stawić punkt 16:00 pod kościołem, w nienagannych strojach, najlepiej, żeby te akurat były wyprane i nie zajeżdżały zmieloną marchewką. Fajnie, jakby krawat ojca był zawiązany zgodnie z tutorialem na Youtubie, a nie widzimisię Alicji, która przecież musi sama go tatusiowi zamotać!

Dzień wesela, w którym zabierasz pod pachę dzieciaki, to wyścig z czasem. Godzina popołudniowa to jedynie zmyłka i gra pozorów - tak naprawdę z samego rana, kiedy otwierasz oczy, już wiesz, że się spóźnicie. Generalnie nie ma innej opcji. A jeśli uda Ci się być na czas, oznacza jedynie, że:
1. młode są bez drzemki, co zwiastuje szybciuteńki koniec zabawy i danie nogi z wesela jeszcze przed rosołem,
2. Twój przystojny mąż wbija do kościoła w garniturku wymiętym jak psu z gardła, Ty w mokrej, ledwo wyjętej z pralki sukience, a dzieciaki to w sumie ogarniesz dopiero na weselu, więc mają na sobie wczorajsze bodziaki,
3. w ostatniej chwili opchnęłaś je na Allegro (dzieci .. nie body).

NIE MA INNEJ OPCJI.  I na to najlepiej nastawić się od razu, żeby potem bez sensu nie zapocić z nerwów kreacji. Żeby potem nagle się nie rozczarować i nie udawać, że przecież wszystko zaplanowałaś co do minuty.

Kupa w pampersie nigdy nie jest i nie będzie zaplanowana. Nagły atak histerii spowodowany "bezpowodem" także nie będzie zaplanowany. Całe pokłady przeszkód czyhających na Ciebie na 5 minut przed wyjściem na ślub, przeszkód wcześniej obmyślonych dokładnie przez Twoje pociechy - nie możesz tego przewidzieć. Więc lepiej od razu weź kilka głębokich oddechów, potem kilka głębokich wlej sobie i mężusiowi w gardełko, zamknij oczy, wychilluj się i poczekaj, aż tornado samo przejdzie. 15:55 - to idealna pora, żeby zacząć wyprawiać rodzinę na party. Po kupach, po fochach, po drzemkach. 15:55 - idealna pora, żeby wyjąć żelazko, lokówkę i mokre chusteczki (które, jak wiadomo, w dzisiejszych czasach służą do absolutnie wszystkiego i przydają się absolutnie wszędzie).

Jeśli jakkolwiek uda Ci się naszykować, naprasować, pomalować, bez używania przy tym miliarda niecenzuralnych słów, a w kościele zjawić się przed sakramentalnym "tak" - wygrałaś!

Pomyśl... jak wspaniale jest dobrać śliczną sukienkę, do niej piękne szpilki, biżuterię, a całość stylizacji dopełnić malutką, uroczą torebką, prawda? Dla kobiet to jest przecież istota wesela. Jednak nie ma się co oszukiwać, o ile jeszcze będziesz w stanie założyć na siebie jakąś kieckę, której dawno świat na oczy nie widział (bo o kupnie nowej na tę okazję możesz śmiało zapomnieć), o ile jeszcze powiesisz na siebie jakieś korale po babci, a na palec założysz pozłacany pierścionek, o tyle o zgrabnej torebce od razu radzę Ci tylko pomarzyć.  Przecież w coś musisz spakować płaskie laczki na zmianę, zapas pieluch na całą noc, picie dla jednej, a biszkopty dla drugiej pociechy, książeczkę, gdyby się młodsza nudziła, kieckę na zmianę, gdyby druga polała się barszczem albo na wypadek nagłej zmiany światopoglądu... Torebka kobiety niezależnej różni się diametralnie od torebki matki. Rozmiarem, fasonem, kolorem i przeznaczeniem - wszystkim.

Przetrwaliście ślub? A właściwie jego mniejszą połowę? No to gratulacje, najprostsze za Wami! Teraz już tylko pod górkę!

Całe wesele kręci się Wam wokół dzieciaków. Dopóki nie pójdą spać, Ty nie zaznasz ukojenia. Najlepsza zabawa jest wtedy, kiedy młodsze chodzi jedynie za rączki, bo samo nie umie, a starsze na setki sposobów demonstruje swoje niezadowolenie salą, muzyką, towarzystwem. Tym, że ma za dużo pietruszki w rosole, że babcia siedzi za daleko, że buty cisną, że komar ją użarł. Że sukienka się nie kręci, że panna młoda ma ładniejszą, że nie ma płatków z mlekiem i w ogóle to kiedy będzie "Mam tę moc"?! Przy starszej, młodsza raczkująca gołymi kolanami po uwalonej podłodze - to pikuś. Razem tworzą jednak epicką bandę, którą ujarzmić na weselu samym rodzicom nie jest lekko.

Nie zrozumcie mnie źle - to nie jest wcale tak, że takie wesele nie może być przyjemnie spędzone (właśnie przeczytałam to zdanie mężowi, o mało nie udławił się ze śmiechu piweczkiem). Chodzi o to, że są pewne momenty, które zabłysną nagle jak iskierka.. Na przykład, gdy starsza wywija piruety prawie w rytmie, nie potrzebując przy tym żadnego towarzystwa, ma swój świat królowej Elsy i kradnie serca pary młodej, gości i kamerzysty. A młodsza w tym czasie zajada się devolay'em w skupieniu. Jej kreacja co prawda już nieco nadszarpnięta przez los, sosik z kotlecika na zawsze wpasował się we wzór sukienki i będzie mi przypominał o tym weselu z każdym nieudanym spraniem... Ale po cóż narzekać! Jest to przecież ta chwila! Ta chwila, gdy możesz usiąść na krześle, założyć nogę na nogę, wziąć do ręki kieliszek wina, zamknąć oczy i zdążyć poczuć woń trunku! Ach! Czy potrzeba Ci to w ogóle pić? Czy nie wystarczy zapach? Przecież właśnie skończyły się Alutkowe piruety, a devolay spadł już na podłogę, więc pisk i wycie na tapecie.

Tak. To była krótka chwila. Ale z takich krótkich chwil właśnie składać się będzie to wesele, więc łap je i napawaj się nimi, ile się da.

Czy w ogóle wyobrażałaś sobie kiedyś wesele z córkami? Na pewno nie raz! Że będziecie wyglądać jak księżniczki, że Twój wybranek będzie Was komplementował i dokładał ziemniaczków na talerz... Że będziecie razem pozować do idealnych zdjęć dla młodej pary.... Że zatańczysz z córeczką na środku parkietu, a reszta gości otoczy Was kołem i będzie bić brawa...


Nie będę kopać leżącego... Rozsądniej będzie przemilczeć ten temat.

Będziesz po prostu umordowana. Przeoczysz tort. Wróć! Nie przeoczysz tortu, jeśli masz w rodzinie takiego cukrożercę, jak Ala. Prędzej zaśnie na głowie i skiśnie ze zmęczenia, niż przeoczy i pozwoli Ci przeoczyć weselny gwóźdź programu. Ale sama przeoczysz mnóstwo innych istotnych w tym dniu spraw: pierwszy taniec, grupowe zdjęcia czy oczepiny. Zrobisz również wszystko, absolutnie wszystko, żeby żaden z Twoich gnomów nie zakłócił tego pięknego dla młodych wydarzenia. Także odganianie, uciszanie, zaganianie i ponaglanie wpisz sobie od razu w swoje CV.

Będzie oczywiście moment, w którym z czystym sumieniem będziecie mogli pobawić się z młodymi, wypić ich zdrowie i zjeść ciepłego strogonowa. Dzieciaczki położone, umęczone imprezą śpią jak zabite, a Wy macie czas na zabawę. Ale szybciutko, szybciutko. Bawcie się naprawdę szybko. Potem szybciutko do łóżka, ale tak w podskokach. Najlepiej, żeby procenty jeszcze konkretnie krążyły w organizmie. Szybciutko! Dalej! Bo za chwilę pobudka! Maaaaaamooooooo....!




poniedziałek, 3 czerwca 2019

Rozmowa kwalifikacyjna

Nie, nie zżera mnie stres. W ogóle. Ani trochę nie przejmuję się tym, że po prawie 4 latach cudownej sielanki z dziećmi, nadszedł czas na brutalny powrót do zawodowej rzeczywistości. Przecież to żaden powód do nerwicy i zarwanych nocy! Powiem Wam, że wręcz przeciwnie! Tak się cieszę z na myśl o szukaniu nowej pracy i zaczynaniu od zera, że z tej szczęśliwości niewymiernej, postanowiłam ułożyć sobie w głowie przekonujący list motywacyjny. Nie ma, że boli. Trzeba pokazać, jakim się jest idealnym materiałem na pracownika!

Oczywiście, że nie pamiętam, jak się pisze list motywacyjny. Pewnie, że muszę korzystać z internetowych szablonów. To chyba jasne, że odpaliłam tutorial na youtubie, jak wzbogacić swoje CV i jak zrobić poprawnie tabelę w Wordzie. No dajcie żyć, przecież nie porywam się z motyką na słońce i dlatego korzystam z dostępnych pomocy naukowych! W końcu papiery do nowej pracy to nie byle co, jak się byka walnie, to kariera przekreślona na dekadę.

Ostatnie kilka lat to wspinanie się po kolejnych szczeblach nieco innej kariery. Ale hej! Jakby się bliżej przyjrzeć, to można dojść do wniosku, że nigdzie nie zdobyłabym lepszego doświadczenia życiowego, niż właśnie w domu!

Witam, nazywam się Alibabka i od 3 lat prowadzę bloga. Tak tak, bloga. Nieeee, jaka tam poważna strona internetowa? Jaką niepracującą mamę było by stać na opłacanie domeny... darmowa przez pierwszy rok? O patrz Pan, nawet nie wiedziałam. Zatem tak, prowadzę zwykłego bloga, na którym opisuję swoją codzienność lekko ją ubarwiając, dodając szczypty humoru i nieco sarkazmu. Nieco. Tak tak, bywam sarkastyczna. Ludzie tego nie lubią? Mówi Pan? W Pańskiej firmie też nie?! Cóż. Nie mogę niestety się nagiąć i zmienić charakteru pod czyjeś widzimisie. Sto chętnych na to miejsce, Pan mówi? Dobrze, nagnę się.

Kontynuując, blog jest odzwierciedleniem mojego ostatnio bardzo intensywnego czasu, jakim jest macierzyństwo i małżeństwo. To bardzo ściśle ze sobą powiązane obszary mojego życia, które nauczyły mnie wiele i przeczołgały przez meandry niełatwej rzeczywistości. Konkrety? Drogi Panie, będąc przedstawicielem płci brzydkiej, chyba zdaje sobie Pan sprawę, ile krwi potraficie napsuć płci pięknej. Chyba jest Pan świadomy, ile trudu i pracy wymaga małżeństwo? A, nie ma Pan żony.. to co Pan wie o życiu. A jeśli chodzi o macierzyństwo, konkretami mogę sypać z rękawa. Pardon, z obu rękawów. I dwóch nogawek... No fakt, mam dziś na sobie spódnicę. Spod spódnicy wysypię nawet więcej niż ze spodni.

Tak, wiem, zdaję sobie sprawę, że nie ma Pan dzieci, skoro żony też nie. Ale niech mi Pan wierzy, temat dzieci jest mi bliski, jak nikomu innemu i właśnie dlatego idealnie nadaję się do tej pracy. Tak, ja wiem, że to praca w sekretariacie i posiadanie dzieci nie ma tu nic do rzeczy. Ale Panie kochany! Sekretariat to idealne biurowe odzwierciedlenie macierzyństwa! Wie Pan, co znaczy słowo "interdyscyplinarny"? To niemalże synonim słowa "wielozadaniowy"! A ja jestem w jednym i drugim po prostu MISZCZEM! Kto lepiej poradzi sobie z dziesięcioma zadaniami na raz, do wykonania asap, jak nie matka dwójki dzieci? Niech Pan tylko pomyśli, Panie szefie. Czy wyobraża Pan sobie, że podając Panu gorącą latte do gabinetu, jestem w tym samym czasie zdolna wykonać dwa telefony do klientów, wprowadzić pięć faktur do systemu, zarezerwować Panu salę konferencyjną i jeszcze podlać tego fikusa pod oknem? I kiedy wykonam te wszystkie zadania, mija dopiero 5 minut mojej pracy w sekretariacie? Aaaa? Zaimponowałam Panu? Bo wie Pan, w domu to właśnie trochę tak, jak u Pana w firmie: wachlarz obowiązków, brak czasu na śniadanie i mnóstwo czyjegoś syfu do sprzątnięcia. Jeśli w domu mam błysk, to znaczy, że dzieci z ojcem są na wychodnym. Kiedy tylko przekroczą próg domu, lecę po miotłę, odkurzacz, ścierkę i mokre chusteczki i czekam na koniec świata. Który następuje każdego jednego dnia. I ten koniec świata ogarniam jak idą spać, no bo przecież w dzień to i tak nie ma większego sensu. Tak tak, wiem, że mam tylko dwie ręce, ale niech Pan pamięta, że na obu łokciach można zawiesić sobie siaty z zakupami, szyję zawsze zdobi naszyjnik z niekoniecznie czystej pieluchy, między nogami na wszelki wypadek trzymam zapasowego pampersa, a w ustach grzechotkę/smoczek/żel na dziąsła - wszystko w zależności od danego dnia i potrzeb.

Jakie są moje zainteresowania? Oj, Panie kochany. Interesuje mnie czyste mieszkanie, wyrzucone śmieci, gorący obiad jak mąż wraca z pracy. Popołudniami interesują mnie place zabaw na osiedlu naszym i wszystkich sąsiadujących, kids play'e, teatrzyki, hulajnogi i sensoplastyka. Interesuje mnie też zimne piwo, kiedy laski raczą zasnąć i dobry serial na Netflixie. A poza tym, cóż.. znakomicie muchy łapię, wiem, gdzie Wisła jest na mapie... Przepraszam, takie zboczenie macierzyńskie. Tak tak, lubię czytać. To właśnie miałam na myśli. Choć repertuar książek w ciągu ostatnich trzech lat nieco mi się zmienił. Ale tak, planuję kiedyś wrócić do czytania książek, które JA lubię. Nie, nie wiem, kiedy.

O której wstaję? Moja obecna pani prezes oraz pani kierowniczka to kobiety o dość osobliwym podejściu do życia i luźnym podejściu do snu. Wobec tego godziny rozpoczęcia mojej pracy są elastyczne i nie mają nic wspólnego z określeniem "etat". Widełki tolerancji są tak wielkie, że powiem Panu szczerze, mogę zaczynać dzień o dowolnej porze. W końcu sen i wypoczynek to dla matki zagadnienia z pokroju science fiction. Tak, czuję, że się odnajdę u Pana w firmie. Co więcej - ja czuję, że tu odpocznę. O, widzę, że macie ekspres do kawy. Fenomenalnie, przekonam się, jak to jest poczuć smak świeżo zmielonej i gorącej kawusi z rana. Widzę też, że macie wymuskane podłogi i nieposmarowane niczym ściany! To się chwali, w mojej firmie o taki stan bardzo trudno. A gdzie Pan ma narzutę na kanapę, fotele...? Jak to, to bez tego da się funkcjonować?! Ja od 3 lat nie widziałam koloru mojej sofy w salonie. To jest życie...

Jakie są moje oczekiwania? No najlepiej by było, jakbym zarabiała mnóstwo pieniędzy, przychodziła do firmy akurat, jak w ekspresie dosypali świeżych ziaren, chciałabym mieć własny komputer i telefon, na który nie mogliby się dodzwonić ode mnie z domu albo ze żłobka. A tak tak, mała idzie do żłobka. Nie wspominałam, że ona taka malutka? No cóż. Tak, sądzę, że będę brała zwolnienia, bo pewnie będzie mi chorować. Ale myślałam, że jest Pan tego świadomy? W razie czego przyjdę do pracy z nią, przecież to dla Pana żaden kłopot, prawda? Co do oczekiwań, przypomniało mi się, że ja jestem taka wie Pan, bardzo fit, więc mam nadzieję, że Pan Kanapka przywozi tylko bułki pełnoziarniste i sałatki z ciemnym makaronem. Aha, no i nie napisałam tego co prawda w swoim CV, ale lubię jeździć rowerem, więc fajnie, gdybym dojeżdżała nim do pracy, miała gdzie go przypiąć i gdzie wziąć prysznic, bo pewnie będę zlana potem.

Nie no co Pan. Ja nigdy nie jestem roszczeniowa.

Odezwie się Pan...? Ale ja nie podałam numeru telefonu... To cudnie. Do widzenia.