środa, 21 września 2016

Ewa Chodakowska jest ze mnie dumna

Jestem gruba. Za dużo kilogramów na wadze. Tu mi się marszczy, tam mi się fałduje. Przydałoby się zrzucić to i owo. Po ciąży zostały mi przecież jeszcze te cholerne 3 kilogramy, które w sumie zaczęłam nawet lubić. Ale te boskie dżinsy, w które kiedyś wchodziłam jak w masełko, leżą teraz na górnej półce w szafie i śmieją się szyderczo. Za ciasne już nogawki krzyczą jedna przez drugą, że trzeba było się tyle nie obżerać i nie wymyślać, że ciąża i że można. Było się ograniczać! Kontrolować! Smutno, bo przecież nie zrezygnuję z tabliczki Milki do kawusi. Ze spienionym mleczkiem, rzecz jasna. 3%, bo takie najlepiej się pieni. I nie odstawię przecież schaboszczaka, bo by się mąż obraził, że już nie ma obiadków jak u mamusi. Nie znajdę tej silnej woli, która pozwoli mi na zastąpienie frytek marcheweczką, a babeczek czekoladowych - owsianymi. No way. Przecież ja tak lubię wpierniczyć szaszłyczka o 23:00. Albo wciągnąć dwa desery zamiast jednego. Algida wypuściła nowy smak lodów, OREO! No przecież grzechem by było nie spróbować.

Właśnie zaśliniłam klawiaturę.

Przez ostatnie kilka miesięcy właśnie taki głos siedział mi w głowie. Właśnie taki paskudny chochlik rozsiadł się na moim ramieniu i powtarzał do ucha "to ciastko na Ciebie patrzy, chapnij!". Nienawidzę gnoja. Taki szatan czai się na każdym rogu i łazi za każdą kobietą, bez znaczenia, czy ona chce schudnąć, czy już to robi, czy w ogóle o tym nie myśli. Wszystkie jesteśmy tak samo skonstruowane. Kochamy słodycze ponad wszelkie dobro tego świata. Nie ma słodszej dziury niż kobiecy żołądek. Mamy o wiele gorzej niż faceci! Oni nawet jak kochają słodycze tak jak my (ciężko takiego znaleźć), to i tak ma się wrażenie, że im jakoś tak bardziej wolno. A my każdego dnia walczymy jak te lwice, żeby tym razem pożreć chociaż o jedną kostkę czekolady mniej. Mamy to domyślnie wklepane w ustawienia systemowe. I żaden reset ani restart tego nie anuluje.

Nie mam pojęcia, co się wydarzyło i jak to się stało, ale powiedziałam DOŚĆ. Postanowiłam wziąć się w garść. Już kiedyś mi się udało, to i teraz powinno, c'nie? Tylko że na zdrowej szamie nie chciałam poprzestać. Do dziś śni mi się zdjęcie, które kiedyś krążyło po Internetach, jak wygląda ciało kobiety, która stosuje dietę, a jak ciało tej, która do diety dorzuca trochę ruchu. Wiadomo. Ta pierwsza jest chuda jak badyl, ale poślady i cycki wiszą jej niżej niż ustawa przewiduje. Ta druga w ogóle do chudych nie należy, za to poślady ma dokładnie tam, gdzie ich miejsce. Opięte, rzecz jasna, w koronkowe stringi, dla pobudzenia wyobraźni i podrasowania efektu zdjęcia.

Idąc tym tropem, odpaliłam Ewkę.

Mania na Chodakowską zaczęła mi się jeszcze długo zanim laska zyskała popularność. Ktoś mi kiedyś podsunął jej płytkę. I spodobała mi się, naprawdę. Po trzech miesiącach nie mogłam poznać się w lustrze. Coś pięknego. Ale potem przyszła ciąża, to się odechciało. Teraz wróciłam na stare śmieci.

Od kilkunastu dni Ewka codziennie krzyczy do mnie, że dam radę, że jeszcze jedno powtórzenie (kłamie, zawsze kłamie, zdzira!), że jest ze mnie dumna, że do zobaczenia jutro. I zarzekłam się, obiecałam sobie, że tym razem nie odpuszczę. Przy okazji dotarło do mnie kilka faktów, po co jest trening.

Same ćwiczenia i jakakolwiek aktywność fizyczna poza świetną kondycją i zdrowiem niesie za sobą wiele innych plusów.

Po pierwsze, dobra organizacja czasu. Kiedy poza praniem, gotowaniem i niańczeniem dochodzi Ci kolejny obowiązek w postaci treningu, musisz od nowa rozplanować dzień. Zwłaszcza, jeśli masz na punkcie Ewki takiego bzika jak ja. Bo jednak trzeba ogarnąć dom tak, żeby pod koniec dnia nie wołał o pomstę do nieba, i żeby były w nim jakkolwiek poprawne warunki do rozłożenia maty na środku pokoju. Cały dzień zbieram się do kupy i robię wszystko tak, żeby wieczorem po odłożeniu małego gnoma do łóżeczka, mieć te parę chwil na ćwiczenia. I wolę, żeby do tego czasu gary były już pomyte, a piwko schłodzone w lodówce. Tak, wiem, to puste kalorie.

Po drugie, dyscyplina. Każdy trener powtarza, że w treningach najważniejsza jest systematyczność. W przypadku zajęć w klubach fitness jest to trochę łatwiejsze, grupa Cię motywuje, w kupie siła i tak dalej. /użyłam kupy już drugi raz w tym poście, to chyba słowo klucz na dzisiaj/ Jak ćwiczysz w pojedynkę w domu, sama z własnym osobistym trenerem po drugiej stronie ekranu, jest trudniej. Zdecydowanie trudniej. Bo niestety, nikt Ci nie da kopa w dupę za źle wykonane, albo wcale niewykonane ćwiczenie. Może dać go mąż. Chyba że jest zajęty nową Fifą. Trening w pojedynkę jest wyzwaniem i ciężko o samodyscyplinę. Dlatego podczas ćwiczeń z Chodakowską trenuję nie tylko mięśnie, ale i swoją silną wolę.

Silna wola to po trzecie. Nie zliczę, ile razy przeklinałam, że mi się nie chce, a muszę. Bo przecież są dni, że jestem po prostu wypruta z sił przez ząbkującego niemowlaka, za oknem leje deszcz, łeb boli od nadmiaru wrażeń, albo od niskiego ciśnienia. I wtedy walczę ze sobą PRZE-O-GROM-NIE. Zrobić trening czy odpuścić? Rozłożyć matę czy swoje dupsko na kanapie? (dobra, zawsze robię jedno i drugie, po prostu czasem w innej kolejności) Zbierać szczękę z mokrej od potu podłogi czy chrzanić Ewkę i fundnąć sobie kąpiel z bąbelkami? I właśnie ta silna wola wklepuje wtedy moimi palcami na klawiaturze t u r b o   s p a l a n i e. I przysięgam, nie żałowałam ani razu tego, że jednak się przełamałam i jak szczur spociłam. Dlatego właśnie podpisuję się pod słowami trenerów, że sport trenuje nie tylko ciało, ale i wewnętrzną siłę. Walczysz ze sobą każdego dnia, ale po treningu wiesz doskonale, o co i że było warto.

Do ćwiczeń z Ewką polecam podchodzić z dystansem. Wyznawców i wyznawczyń jej religii są dziś tysiące, ale lepiej najpierw poczytać, zapoznać się z opiniami innych trenerów, skorzystać z porady fizjoterapeuty czy lekarza. Nie wykonywać ślepo każdego jej ćwiczenia, bo ja jako sportowy laik, wyłapuję czasem na jej filmach przedszkolne błędy w technice. Żeby nie zrobić sobie krzywdy, warto porównać i skonfrontować jej programy z innymi. Jej idealnie ułożone włosy, perfekcyjny makijaż i nienormalnie spokojny głos podczas wyczynowych ćwiczeń kardio potrafią.. no wiecie.. wkurwić. Ja ostatkiem sił zbieram z podłogi wszystkie moje mięśnie po kolei, a ta niebiańskim szeptem wzdycha, że jeszcze sryliard powtórzeń przede mną, a na koniec udaje, że ma zadyszkę. To specyficzna babka, nie trafia do wszystkich i nie wszystkim potrafi pomóc. Ale mnie popchnęła do przodu i zebrała do kupy (kupa po raz trzeci, sprzedane). Za to Ewka, wielkie dzięki.

Update: U mnie póki co zadyszki coraz mniej i kondycja coraz lepsza. Także lecimy dalej!

                                                              P.S. To nie jest plank.

4 komentarze: