poniedziałek, 5 września 2016

Wyprawka dla dziecka (i rodzica)

Dziś trochę o wyprawce dla malucha. Niby wszystko wiadomo, trzeba zapewnić dziecku najlepsze gadżety, same najwyższej jakości produkty, sprawdzone kosmetyki. Szaleństwo zakupowe zaczyna się jeszcze długo przed porodem, przynajmniej u mnie się zaczęło. Bo jak nagle pojawiają się te dwie magiczne, różowe i wyczekiwanie kreski na teście z apteki, ciężko już usadzić tyłek w jednym miejscu. Planuje się, marzy i robi arcy-długie listy zakupów.

Ja jako przykładna wariatka, mająca totalnego hopla na punkcie dziecięcych pierdół, już w połowie ciąży kupiłam pierwszego bodziaka dla malucha. Szarego. Neutralnie, bo jeszcze nie wiedziałam, czy coś dziecku wyrośnie między nogami, czy nie. Z dobraniem portek wstrzymałam się do kolejnego usg, żeby pójść do sklepu już z pewnością, czy będą one niebieskie, czy jebitnie różowe. Bo jakże inaczej. Swoją drogą, zupełnie na marginesie, jako ciężarówka, obiecałam sobie, że nie będę katować córki różowymi ciuchami. Ale co ja mogę, że jej jest w różowym tak kuci - kjuti! Dodatkowo, różowy kolor krzyczy, że to dziewczynka. Bo czasem mam wątpliwości.

Bądź co bądź, przed pierwszym dzieckiem wydawać by się mogło, że wszystko jest potrzebne. Okazuje się później, że połowa z tych rzeczy nadaje się do śmietnika, bo albo zawala, albo jest przereklamowane, albo dziecku się jednak nie podoba.

Na szczęście, tego typu gadżetów jest w naszym mieszkaniu zdecydowanie mniej niż tych, które uwielbiam za ich posiadanie! Z punktu widzenia matki pierwszego szkraba, mogę bez wahania wymienić kilka rzeczy, które bez wątpienia ułatwiły nam życie.

1. Wanienka ze stelażem
Dla wielu kompletnie zbędny śmieć. Wanienka jest spoko, chociaż wielu rodziców kąpie dzieci od razu w dużej wannie, a stelaż to totalna fanaberia. Otóż nie. Okazuje się, że pielęgnacja malucha zajmuje lwią część dnia, więc warto myśleć nie tylko o nim, ale też o sobie i swoim kręgosłupie, który przyda się jeszcze nie raz. To samo tyczy się np. przewijaka ustawionego na odpowiedniej wysokości, coby wygodniej i zdrowiej przewijało się Alę, której trzeba zmieniać pieluchę co godzinę, bo szczy jak wóz strażacki podczas pożaru. Stojak zatem, na plus. Pewnie lada dzień go odstawimy, patrząc na indiańskie tańce, które zaczęła odczyniać w wanience, dzięki którym potem zbieramy wodę z podłogi. Ale póki co przydaje się codziennie.

2. Łyżeczki do karmienia IKEA
Jestem wybredna jeśli chodzi o łyżeczkę. Naprawdę musi być wygodna, zatrzymywać marchew odpowiednio długo na wypadek odechcenia się dziecku żreć, a zachcenia się mu machać łapami i odśpiewać serenadę. Z wielu łyżeczek zupka mi po prostu spływała, a karmienie nią nie należało do najprostszych. W ikeoskich łyżeczkach podoba mi się długość rączki, bo jest naprawdę idealna. Mówię o tych dłuższych. Krótsze są dla malucha, żeby spróbował sam, kiedy podejmie świadomą decyzję o samodzielnym jedzeniu (Ala podjęła ją już jakiś czas temu. Wybiłam jej to z głowy.). Dodatkowo łyżeczka jest wygięta, co dla mnie jest po prostu mistrzostwem. Ala potrafi cały obiad spędzić z głową pochyloną ku interesującym żółwiom na śliniaku. Standardową łyżeczką nie byłoby szans dostać się do jej otworu gębowego (o pardon, buźkowego). Dzięki wygięciu, daję jakoś radę tam sięgnąć. I jedzenie trwa o wiele krócej, promise. 9,99 zł za 6 łyżeczek uważam za akceptowalne. Plus kawa za free w Ikei, jeśli macie kartę Ikea Family, sasasa.

3. Poduszka do karmienia
Piękna sprawa dla matek karmiących piersią. I mimo że świetnie radzimy sobie bez poduszek, bo wiele jest sytuacji, kiedy karmi się dziecko w galerii czy na trawniku podczas spaceru, ale poducha ułatwia życie, daje komfort maluchowi, przyjemniej mu się drzemie przy cycu. Dodatkowo, po okresie karmienia, idealnie służy mamusi pod główkę (mrrrrr...), albo później dziecku do zabawy / podparcia. Dobry gadżet, nadal moim zdaniem za drogi (dobre poduszki potrafią kosztować nawet 200zł).

4. Nosidełko
O zaletach nosidełka pisałam w poprzednim poście. Przy wyborze modelu ważne jest, żeby to było faktycznie nosidło, a nie wisiadło. Nogi dziecka muszą być odwiedzione od ciałka, na tyle szeroko, żeby było mu wygodnie i zdrowo. Nie chciałabym za kilka lat leczyć Ali jej wykrzywionych stawów biodrowych. Nosidełko musi być sztywne i dobrze wyprofilowane. Upatrzyłam sobie akurat to na zdjęciu, firmy BabyBjorn. Dostosowane do noszenia noworodka, jak i 10-kilowego klopsa. Regulowane we wszelkie możliwe strony, proste w obsłudze. Na plus!

5. Elektroniczna niania
Czy niania jest niezaprzeczalnym must have? Nie sądzę. Dla ludzi mających małe mieszkanie, nie  wyjeżdżających zbyt często z domu, to tylko fanaberia. My dostaliśmy ją w prezencie, za co serdecznie dziękuję rodzicom chrzestnym Alki! Nie używamy jej na naszych 60-metrowych salonach, ale z racji częstych wyjazdów tu i tam, wesel i innych okazjonalności, sprawdza się rewelacyjnie. Cenowo to niestety wyższa półka, ale jako prezent - approved.

6. Miś Szumiś
Kolejny prezent. Na rynku dzisiaj jest cała gama szumisiów. Z cry-sensorem, bez, kolory takie i siakie, kształt ptaka, ośmiornicy i innych wydziwiaków. Ali towarzyszy od pierwszych dni życia. To jej ukochana maskota. W nocy pomaga zasnąć (naprawdę działa!), w dzień jest idealna do ślinienia, macania i wyrywania rąk. Jedna z nich właśnie wisi na ostatniej nitce, bo córa konkretnie go torturuje. Szumiś ma przewagę nad innymi maskotkami, że nie ma żadnych włosów, sierści, nitek, więc dziecko przy zabawie nie połyka tych wszystkich kłaków, którymi obdarzone są inne misiaki.
PS, zżera baterie jak głupi.

7. Termometr na podczerwień
Na całe szczęście, czasy wkładania dziecku termometru w dupę, za przeproszeniem, żeby sprawdzić, czy ma gorączkę, minęły bezpowrotnie. Choć wielu rodziców nadal jest zwolennikiem tej metody, my postanowiliśmy ułatwić sobie życie, nie dodając przy tym maluchowi niepotrzebnego niekomfortowego stresu. Plus, nie trzeba wyczekiwać na odczyt. Termometr wystarczy wcisnąć w odpowiedniej odległości od celu, żeby po sekundzie odczytać wynik. Mierzy zarówno temperaturę ciała, cieczy, potraw czy otoczenia. Grejt. W sklepie wybraliśmy taki, co to nie wygląda jak fotoradar. Bo takie też są.

8. Piankowe puzzle
Ostatni na mojej liście produkt. Służy nam od momentu, jak tylko mała gnida zaczęła przekręcać się na brzuch. Boski wynalazek. Taki prosty, a tak użyteczny. I przy tym śmiesznie tani! Rozkładam Ali co dzień rano na dywanie taką matę i hulaj duszo! Rzucam jej zabawki pod nos, zostawiam i idę pić kawę  odkurzać mieszkanie. Obecnie Ala kręci się na brzuchu dookoła własnej osi. Jak dostrzeże brzeg maty, uparcie stara się go dosięgnąć, co w większości przypadków jej się udaje, bo mata nie jest wielka, za to Ala i owszem, a jak tylko osiągnie cel, przyciąga się do brzegu. Taki modern sposób raczkowania. Kocha podgryzać brzegi, bo miękkie, wzorzyste i kolorowe. Dzięki puzzlom, nie musi leżeć na dywanie, na którym zawsze dorwie jakiegoś paprocha. Nie trzeba rozkładać jej też koca, który podczas zabawy zwija się i roluje. Puzzle są mięciutkie, przyjemne, pobudzają wzrok i skupiają uwagę. Bezapelacyjny must have!

Staram się nie zawalać naszego życia i Ali pokoju niepotrzebnymi gadżetami. Dostajemy od rodziny i znajomych na tyle dużo zabawek i innych "koniecznie-musisz-to-wypróbować!" wynalazków, że sami ograniczamy się raczej do minimum. Nie chcę, żeby Ala obrosła w końcu w tonę grzechotek, bo wiem, że najbardziej śmieszy ją słoik wypełniony grochem albo zwinięta w kulkę folia aluminiowa. Ale są rzeczy, które naprawdę ułatwiają życie nam i jej, a przy tym są praktyczne i mamy pewność, że sprawdzą się w przyszłości przy kolejnym. Dziecku znajomych.


Polecam się, oficjalny sponsor IKEA, firmy Miś Szumiś, BabyBjorn i BabyOno. Po dzisiejszym poście zyski 100% w górę!


Edit: Zapomniałam zupełnie, że obowiązkową częścią wyprawki nie tyle dla dziecka, ile trochę bardziej dla jego matki, powinien być specyfik na wypadające kłaki. Od czwartego miesiąca po porodzie włosy lecą mi garściami. Czytałam o tym, ale nie spodziewałam się takiej intensywności! Mam zakola jak mój dziadek, a po mieszkaniu zostawiam codziennie kępy swojej sierści. Drogie mamy, napiszcie czy miałyście z tym problem i jak sobie z tym poradzić!

2 komentarze:

  1. Muszę pomyśleć o tych piankowych puzzlach :) Już wcześniej słyszałam, że się fajnie sprawdzają!
    A co do wypadających włosów to u mnie trwało to dobre 3 miesiące i też miałam zakola, a włosy walały się po całej podłodze w domu. Ale po ukończeniu przez Bąbla 6 miesięcy problem minął. Polecam mycie włosów mydłem z Aleppo, a nie szamponem ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń