poniedziałek, 19 września 2016

Gdy doba ma za dużo godzin...

Jest dość późno. W telewizji leci znienawidzona przeze mnie już reklama Lexusa, podwójnej mocy hybrydy. Dwa kosze brudów po całym weekendzie nad jeziorem suszą się od rana na balkonie. Zapas obiadków hand made dla małego głodomora mrozi się w zamrażalce. Nowo kupione lidlowe bodziaki walają się gdzieś po podłodze zaraz obok maskotki i nowej gumowej piłki, którą Alka wprost uwielbia. Mój M pochłania właśnie kolację przed komputerem, a młode pisklę od dwóch godzin błądzi myślami gdzieś w sennych obłokach. Chodakowska krzyknęła właśnie z ekranu, że jak zwykle jest ze mnie dumna, a ja wciągnęłam arcy zdrową nektarynkę i stwierdziłam, że doba ma za dużo godzin.

No to uszyłam poszewkę na poduchę.

Muszę się pochwalić, bo inaczej chora bym była. Każdy krok do przodu w stronę jakiegokolwiek rozwoju to dla mnie motor, który pozwala mi się zresetować i nabrać oddechu po całym dniu z małym pożeraczem czasu. A że uwielbiam wyzwania i nowe aktiwiti, musiałam spróbować i szycia na maszynie.

Jak na pierwszy raz, myślę, że mogło być lepiej, ale i chyba nie jest najgorzej. Let's see.

Oto jak krok po kroku z niczego powstała poszewka.

Zamówiłam miliard metrów tkanin różnej maści, sama nie wiedząc do końca, co mi się przyda. Na razie poszyłam do szuflady, ale kto wie.






Po nie do końca dokładnym wymierzeniu tego i owego, po zainspirowaniu się trochę pomysłami bardziej doświadczonych matek szyjących, połączyłam dwa rodzaje materiałów tak, by wymiarami wyszła poszewka mniej więcej na poduchę 40x40:


Żeby nie było za smutno i mało kolorowo (bo co ja zrobię z kilogramem innych pstrokatych materiałów?), doszyłam między dwa materiały miętowy pasek, modnie musi być:





Ależ się wtedy zajarałam. Na tylną część poszewki też wybrałam miętową tkaninę. A co, niech to ma jakieś ręce i nogi:





Mój ulubiony fragment - kokardki z tasiemki. Żeby poszewka miała to coś i nie była smutna jak męskie przyrodzenie po seksie, doszyłam trzy czerwone kokardki:






Nie umiem przyszywać zamków ani robić poszewek na guziki. Jeszcze. Dlatego poszłam na kompletną łatwiznę i postanowiłam przyszyć paski materiału, które pod koniec po prostu zwiążę ze sobą. Ot, prosz:




Ostatni szlif to oczywiście wyprasowanie dzieła, żeby jakoś wyglądało i żeby zdjęcia ładne wyszły. Hihi. Tak radzili w necie:





Całość prezentowała się chyba nieźle. Biorąc pod uwagę, że poducha zdobi nam teraz sypialniane łóżko i nie grozi jej wystawa w Home&You, uważam jej wygląd za akceptowalny:







Oczywiście, mam w domu małego testera i niepowtarzalnego jurora, który musi od razu dotknąć, pomacać i ocenić. I jak wiszą gdzieś sznurki, to je zjeść. Sprawdziła też brzegi, czy niepostrzępione:






Generalnie, zajęcie na plus. Uszytki mogą sprawić radochę. Obsługa maszyny do szycia nie jest wybitnie trudna, nawet taki technologiczny zacofaniec jak ja potrafi ją w miarę opanować. I nagle okazuje się, że po domu wala się mnóstwo poduszek do obszycia, które czekają na moje pomysły. A mam ich mnóstwo. Szycie pobudza kreatywność, a jednocześnie wycisza. Kolejne projekty już wkrótce.

Ahoj, załogo!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz