poniedziałek, 13 maja 2019

Witajcie na moim półmetku!

Wiecie co?
Czekałam na ten dzień 6 miesięcy i szczerze wątpiłam, czy w ogóle do niego dotrwam. Bo dziś/jutro (zależy jak patrzeć) świętuję połowę wyzwania #dajesobierok . Szaleństwo się z tego zrobiło! Bo to już nie chodzi o efekty (chociaż dumnie pochwalę się nimi w dalszej części), ale również o to, że co rusz ktoś z otoczenia pyta "jak to zrobiłaś?". I to mnie bardzo, BARDZO cieszy! To oznacza, że nie dość, że widać ten mój trud (choć nie wiem, czy trud to odpowiednie słowo, patrząc jak polubiłam nową siebie), to jeszcze są ludzie, którzy szukają we mnie jakiejś motywacji i porady.

Też byłam w miejscu, w którym potrzebna mi była masa inspiracji, wsparcia, kopa w tyłek. To było właśnie pół roku temu, gdy zaczynałam wyzwanie. Bo wiedziałam, że nie będzie to łatwe. Zmiana stylu życia o 180 stopni z czwartku na piątek - to nie mogło być proste! Dlatego wiem, że słowa otuchy, drobne rady i dzielenie się swoim doświadczeniem pomagają każdemu nowicjuszowi, każdemu, kto chce zawalczyć o siebie.

Dlatego właśnie chcę podkreślić, że nie uważam siebie za eksperta w dziedzinie, nadal nie mierzę makro posiłków i często nie zwracam uwagi na to, co z czym łączyć. Nie znam do końca kaloryczności moich potraw, choć pomału uczę się ją obliczać choćby pi razy drzwi. Nie jestem pod opieką trenera personalnego, więc nie wypowiem się rzeczowo w kwestii treningów, kiedy robi się nogi, klatę, a kiedy trzeba pójść na jogę.

Wszystko, co opisuję od kilku miesięcy, wszystkie moje spostrzeżenia i wnioski to jedynie wynik moich własnych obserwacji, metody prób i błędów oraz codziennych doświadczeń. Jeśli ktokolwiek spodziewa się eksperckiego wpisu, zawiedzie się. A każdego, kto puknie się w czoło mówiąc "przecież ta laska nie zna podstaw! nie ma prawa się wypowiadać!" - uprzedzam: wyzwanie opiera się na moim osobistym planie żywieniowo-treningowym - na niczym więcej.

Pamiętam, że po drugim porodzie bardzo szybko chciałam zacząć jakąkolwiek aktywność. Z niecierpliwością czekałam na koniec połogu, pozytywną opinię ginekologa i zielone światło, że mogę po długiej przerwie wskoczyć na matę i trampolinę. Ale zanim dotarłam do miejsca, w którym rozpoczęłam wyzwanie, minęło parę ładnych miesięcy obżerania się oraz zajadania stresu i zmęczenia. Nic więc dziwnego, że - jakiś czas już ćwicząc - zamiast chudnąć - tyłam jeszcze bardziej. Nie miałam jakichś koszmarnych problemów z wagą, nadwagą czy otyłością, ale czułam, że przekraczam już pewną granicę i jeśli niczego nie zmienię, za kilka miesięcy będę te problemy miała. Nie czułam się dobrze w swoim (jednak mimo wszystko) młodym ciele. Widziałam, że jest zniszczone dwiema ciążami, brakiem ruchu i naprawdę złym odżywianiem. To już nawet nie chodziło o chipsy czy słodycze (które notabene wielbiłaaaaam!). Ja po prostu wkładałam na talerz byle co. Jadłam byle kiedy. Zapijałam byle czym. Nie ograniczałam się. Podjadałam. A waga rosła.

Na początku wyzwania naczytałam się, że najpierw należy zmienić głowę. Dopiero, kiedy zmiana zajdzie w głowie, reszta nabiera sensu i znaczenia. Nie wierzyłam. Pamiętam każdorazowe podejście do odchudzania. Pamiętam, że moje myśli koncentrowały się na jakimś wydarzeniu: muszę schudnąć, bo za miesiąc wesele, muszę schudnąć, bo idą wakacje... Koncentrowałam się na zgrabnej figurze, szczupłej sylwetce. I super - to są aspekty, na które młoda kobieta zwraca przecież uwagę (mała dygresja: w ciągu kilku akapitów dwukrotnie podkreśliłam, że jestem młoda.. za 2 tygodnie kończę 30 lat - to chyba nie przypadek 🙈 chyba podświadomie odpycham od siebie ten fakt 😂). Ale w trakcie wyzwania dotarło do mnie, że wygląd to efekt uboczny. Cały sens tkwi w tym, że ciało mamy jedno przez całe życie. I trzeba zadbać o nie zarówno na zewnątrz, jak i od środka. Całe meritum wyzwania to zdrowie i samopoczucie. To nie chodzi o to, że zniknie cellulit! Chodzi o to, że będziesz w stanie dogonić uciekające Ci dziecko! Chodzi o to, że bez zadyszki pokonasz cztery piętra w bloku! Że pojedziesz na wycieczkę rowerową ze swoją rodziną i nie będą musieli wzywać karetki, bo zasłabłaś! Chodzi o to, że Twoje wyniki badań będą powodować na Twojej twarzy radość, a nie troskę! Że nie będziesz musiała latać do apteki po lekarstwa, a zamiast tego polecisz na Go Active Show!!! Chodzi o to, żebyś czuła, że masz kondycję i energię, a nie problemy z sercem i stawami.

Jeśli jakkolwiek interesuje Was, co tak naprawdę zmieniłam, a nie czytaliście poprzednich podsumowań, to zapraszam.

O wielu rzeczach wspominałam we wcześniejszych wpisach. Dzisiaj nieco uzupełnię.

1. Jedzenie to naprawdę 3/4 sukcesu.

Widzę to, wiem, jestem już świadoma i powrót do starych nawyków żywieniowych byłby największą głupotą życia. O co dokładnie chodzi w zdrowym jedzeniu? Ano głownie o to, żeby:

a/ było smaczne - nie wyobrażam sobie przestawienia się na odżywianie, które powoduje u mnie odruch wymiotny, poczucie jakiejś kary, jest monotonne i mdłe. Okazuje się, że nie zawsze "smaczne" oznacza "niezdrowe". Jest tyle rodzajów smacznych przekąsek i dań, w internecie tyle żywieniowych inspiracji, że można oszaleć! Wystarczy poświęcić kilka chwil, złapać kilka przepisów, spróbować własnych kombinacji - i można pokochać zdrowe jedzenie.
b/ było kolorowe - dla niektórych to argument inwalida. Dla mnie dość istotna rzecz, bo ja tak naprawdę najpierw jem oczami. Dlatego codziennie wrzucam na IG zdjęcia swoich potraw, bo te właśnie zdjęcia powodują u mnie jeszcze większą ochotę na posiłek!
c/ interesować się tym, co ląduje na Twoim talerzu - to jest klucz do trwałych, dobrych nawyków żywieniowych. Czytam etykiety, sprawdzam, porównuję, interesuję się tym, co jem. Naprawdę. I to nie trwa wieki, jak się niektórym wydaje. Jeśli wejdzie Ci to w krew, szybko wyłapiesz podstawowe składniki, których należy unikać, a które pozytywnie wzbogacą Twój obiad. Złe cukry, olej palmowy, wszelkie E..., utwardzacze, ulepszacze i sztuczne substancje przez wiele, wiele lat niszczyły moje ciało, dlatego dzisiaj z radością omijam je szeroooookim łukiem w sklepach.
d/ jeść mnóstwo warzyw - ja - JA!!!! która od warzyw długo stroniła, dziś dodaję je niemal do każdego posiłku. Nie ograniczam się do żadnego konkretnego warzywa, lecę z tematem konkretnie. Na moim talerzu lądują warzywa przynajmniej 3x dziennie (na 4-6 posiłków). Uważam to za ogromny sukces i to właśnie tym warzywom zawdzięczam dziś zdrowszy organizm.

W zdrowym jedzeniu chodzi oczywiście o dużo, dużo więcej. Pełnoziarniste makarony, dobre sosy, mąki czy wszelkie inne składowe naszych potraw - to naprawdę temat rzeka. Chętnie to kiedyś rozwinę.

2. Woda to clue naszego zdrowia

Jezu! Ile ja piję wody. Pięciolitrowy baniak wody starczy mi na 2 dni. Chyba, że przypada dzień treningu, to niestety, ale 5l to wtedy za mało. Wiecie, ile wody piłam 7-10 miesięcy temu? 7-10 lat temu? Zdarzało się, że nic. Zero. 0. Null. NICHTS! Piłam kawę. Herbatę. Bardzo często soki, napoje, kolorowe, smakowe świństwa. Potrafiłam wlać w siebie dziennie 2-3 litry takich płynów. A wody nic. Nie smakowała mi. Myślałam, że jeśli nie odczuwam pragnienia (czyli jeśli moje usta nie są suche, bo tak odczytywałam wtedy oznakę pragnienia), to nie potrzebna mi woda w czystej postaci. A okazuje się, że woda nie tylko wypłukuje z organizmu szkodliwe toksyny. Nie tylko zmniejsza cellulit. Nie tylko dodaje energii i wpływa na przemianę materii. Ona przede wszystkim kształtuje nasze zdrowie! Organizm odwodniony funkcjonuje jak organizm skrajnie chory. Skóra robi się szorstka, mamy problemy ze snem, brak nam siły i wigoru, jesteśmy ospali. Mamy problemy z koncentracją, spowolniony czas reakcji i metabolizm. Suchość w ustach i faktyczna chęć napicia się wody - to ostatnia oznaka jej niedoboru! Nawet kolor naszego moczu pokazuje, że brakuje nam wody: żółty oznacza niedobór, przezroczysty - to oznaka dobrze nawodnionego organizmu. Piję ją litrami, poza nią wpada jeszcze kawa. Wszystko inne odstawiłam i genialnie się z tym czuję.

3. Aktywność, sport, ruch

To nie chodzi o treningi. Wiem, że niektórzy nie lubią, nie znoszą wręcz trenować czegokolwiek. Pot, smród, tłok na siłce, drogie karnety, dojazdy do klubu fitness. Wszystko to potrafi odstraszyć i zniechęcić. Ale aktywny styl życia to nie tylko codzienne, ciężkie i wymagające trenowanie. Choć ja bardzo, BARDZO polubiłam sport sam w sobie, to śmiało mogę rzec, że nie trzeba trenować 6x w tygodniu, żeby być zdrowym i szczupłym. Wystarczy trochę się poruszać. Spacerować z dziećmi, psem. Zamienić samochód na rower. Zainwestować w kijki. Kupić rolki. To są bardzo niedoceniane, a bardzo proste i banalne aktywności! O ile polepszyłby się nasz komfort życia, gdybyśmy zaczęli po prostu się ruszać? Ciepłe i słoneczne dni wykorzystywać, jak tylko się da, jak najmniejszym kosztem - naprawdę można!

4. Uczę się na błędach

Niestety, często na swoich własnych. Moje błędy to nie moja porażka - to moja lekcja. Jeśli zaczniesz traktować swoje tak samo, osiągniesz cel! Na początku wyzwania narzuciłam sobie solidne tempo - 6 treningów w tygodniu. I mówię tu o 4 treningach cardio i 2 wzmacniających. Dlatego właśnie po miesiącu przeżyłam kryzys. Mój organizm się zbuntował i wcale mu się nie dziwię. Dzisiaj wolę wykonać 3-4 treningi, skupiając się na jakości i dokładności ich wykonania, porządnie się zregenerować i rozciągnąć, a nie zarzynać na siłę swoje ciało. Przecież nic mnie nie goni. A drugi błąd, który staram się wyeliminować, to porównywanie się do innych. Codziennie oglądam metamorfozy kobiet, które poradziły sobie ze swoim ciałem lepiej, szybciej, skuteczniej niż ja. I co tu dużo mówić - kiedyś bardzo mnie to demotywowało. Staram się nad tym pracować, bo wiem, że każdy z nas jest inny i wymaga od siebie czegoś innego. Jak patrzę na zdjęcia zamieszczone poniżej, to z jednej strony myślę sobie - kurczę, laska w Internecie osiągnęła takie efekty raptem w 3 miesiące, ja w pół roku, coś jest ze mną nie halo. Ale zaraz zapala mi się lampka: dziewczyno, zluzuj. No bo tak naprawdę nie wiem, z jakiego pułapu startują inne dziewczyny. Nie wiem, co sobie założyły, jak wyglądało ich zdrowie przed metamorfozą, jaki cel sobie obrały i jak nad nim pracowały. Patrzę na moje zdjęcie i myślę, że po prostu potrzebny był mi czas. Mój metabolizm sprzed wyzwania to była istna katastrofa, ja się naprawdę zaniedbałam fizycznie i mentalnie. To są moje zdjęcia, moja praca, moje efekty i moje błędy.

5. Pozytywne nastawienie ma znaczenie!

Bez dobrej energii, bez optymizmu, bez pewności siebie - o trwałe i piękne efekty będzie trudno. Oczekujemy od siebie dużo, stawiamy sobie często nierealne do osiągnięcia cele, a potem po prostu się rozczarowujemy i pasujemy. Do mnie dotarło, że czas jest moim sprzymierzeńcem. Że pomału, drobnymi krokami zmienię złe na dobre. Że pozytywnie myśląc, osiągnę więcej.

Takim dość psychologicznym akapitem skończę na dziś tę wyliczankę, choć myślę, że mogłabym o wyzwaniu pisać godzinami... Wcześniej tak nie myślałam, ale dziś już wiem, że pół roku to wystarczający czas, żeby oczyścić głowę i odwrócić poglądy o 180 stopni. Jestem podekscytowana tym, co przyniesie kolejne pół!

Co do konkretów:

Waga spadła o 9 kg: 66 -> 57kg
Wymiary: talia: -12cm, biodra: -5cm, udo: -7cm
Rozmiar ciuchów: L/M -> S/M
Masa mięśniowa 2x większa niż masa tkanki tłuszczowej
BMI prawidłowe
Wiek metaboliczny - 19 lat 💪

Cel na kolejne pół roku: poprawić, lub przynajmniej utrzymać efekty.
Dbajcie o siebie - warto.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz