wtorek, 12 września 2017

O pierwszym razie Ali

Czy uwielbiacie takie dni, kiedy budzicie się o dowolnej porze bez obaw, że gdzieś się spóźnicie? Kiedy zdajecie sobie sprawę, że nie macie żadnych obowiązków na głowie, szafy do odgruzowania, chaty do odkurzenia...? Kiedy możecie cały dzień spędzić z ulubioną książką, herbatą, leżąc i pachnąc? Kiedy nie trzeba Was ściągać z kanapy, leń jest Waszym najlepszym kumem, wręcz gnijecie z nudów?

Ja w czasach p.n.a., czyli przed naszą Alą, takie dni ubóstwiałam. Zwolnienie ciążowe to najpiękniejszy wynalazek ludzkości, promise. Oczywiście pod warunkiem, że można sobie na nie pozwolić, a dolegliwości nie uniemożliwiają normalnego funkcjonowania. Przed ciążą też ubóstwiałam. Czasem miałam wrażenie, że w poprzednim wcieleniu byłam kotem i to nim powinnam być. Nuda i lenistwo były wspaniałą odskocznią od szkoły, pracy. Mimo, że zawsze lubiłam aktywny wypoczynek, nigdy w życiu nie pogardziłabym propozycją "Ej, zostańmy dziś w domu i nie róbmy NIC."

Potem wszystko się zmieniło. Absolutnie wszystko. I nie ma w tym stwierdzeniu grama wyrzutu. Nuda to mój wróg. Duszę się, jeśli nie mam zaplanowanego aktywnie tygodnia. W wolne wieczory zawsze coś wcisnę - zawsze. W ciągu dnia na nudę nawet nie ma czasu. I chwała Bogu, bo bym zgłupiała. Dodatkowo napędza mnie mały pędrak. Napędza do tego, żeby to jej organizować codzienne życie tak, żeby dzieciństwo nie przeciekło jej przez palce. Wolę zabrać ją do parku niż posadzić przed bajką. Wolę wrzucić do piaskownicy, żeby urąbała się piachem, zjadła go na deser, a cała garderoba wylądowała w praniu, aniżeli siedzieć z nią w czterech ścianach. W deszczowe dni wariuję. A ona razem ze mną, bo dziecko nieprzyzwyczajone do nic nie robienia. Staramy się razem z M. być dla niej przykładem, że życie od początku trzeba łapać za ogon, bo za szybko ucieka. Że trzeba je wycisnąć jak tylko się da, a nie jedynie przeżyć. Zaczyna jej to wchodzić w krew. Kiedyś to ona będzie nas zwlekać z łóżka w sobotę o 6:00, bo w nocy padało i trzeba jechać na grzyby. Oby tak było!

W miniony poniedziałek wyjechałyśmy do Gdańska. We dwie. Matka i córka razem, pierwsza wspólna podróż pociągiem. Rozleniwiliśmy się mając samochód i przestaliśmy doceniać tańsze i szybsze środki transportu. Pociąg bezpośredni do Gdańska to taniocha w czystej postaci, ze względu na małe dziecko właśnie. To ono zapewnia Ci 30% zniżki na bilet, więc kochani, róbmy dzieci - przydają się. Dzisiejsze pociągi to już na szczęście komfort i wyższy standard niż jeszcze dziesięć lat temu. Warto korzystać.
Choć przyznam się, że obawiałam się właściwie o wszystko. Co zrobię z wózkiem, czy nie będzie zbyt ciasno, czy Ala będzie wrzeszczeć i wkurzać współpasażerów, czy się wynudzi, czy nie wpadnie pod pociąg, czy ja ze wszystkim zdążę. Ale okazuje się, że matka to jednak jest matka. Bez cienia skromności, naprawdę trzeba to głośno powiedzieć - wymiatamy. Mając dziecko, radzimy sobie w każdej sytuacji. Zwłaszcza, kiedy Twój diabełek okazuje się nie być diabełkiem aż takich rozmiarów, jak myślałaś. Ala się spisała. Była grzeczna i usłuchana. Przez większość czasu. W trakcie podróży przydały się książki i kolorowanki. A pociąg to atrakcja sama w sobie. Nowe dźwięki, duże okna, ruszający się krajobraz, intensywne światła, ekrany i monitory, elektrycznie otwierane drzwi... I wycieczki po całym składzie. Całym. Wzdłuż i wszerz. Po sto razy. Spacery po pociągu z małym dzieckiem powinny stać się dyscypliną sportową. Pobiłabym wszystkich! Znam Intercity jak własną kieszeń. Ala czuła się jak w jakimś statku kosmicznym, wszystko było dla mniej magiczne. To w sumie śmieszne widzieć, czym małe dziecko potrafi się podniecić. Dodatkowo, będąc najmłodszym współpasażerem (odwiedziłyśmy wszystkie przedziały więc zdążyłam przyjrzeć się każdemu), skradła serca wszystkich, łącznie z panią konduktor, która zagarnęła ją do swojej kabiny, wsadziła sobie na kolana i pokazywała, jak monitoruje się trasę pociągu 😨 Ala siedziała na co drugich kolanach... Bez strachu. Z pełnym zaufaniem do każdego. A kiedy chciałam ją zabrać i czule mówiłam "kochanie, idziemy dalej", dziadówa pomachała do mnie i równie czule rzekła "papa". Wie ktoś, ile bym dostała za takie dziecko? Jest dość sprzedajna.

Żeby nie było zbyt kolorowo - podróż pociągiem z wózkiem, dzieckiem, torbą, sryliardem rzeczy, tysiącem warstw ubrań (no bo na Pomorzu różnie z pogodą) to spore wyzwanie. Logistyczne, organizacyjne i fizyczne również! Upociłam się zdrowo, targając wózek w te i we wte, po schodach bez podjazdów, z pociągu na peron i z powrotem, składając go i rozkładając, mając oczy dookoła głowy, żeby mi pędrak nie wpędrakował na ulicę, żeby nie zgubić szumisia i żeby ogólnie ogarnąć życie i wrócić cało do domu (zupełnie przy okazji, dziewczyny, po takim dniu mąż, który ustępuje Ci miejsca na kanapie i leje do pokala zimne piwo z sokiem - SKARB).

Wizyta w Gdańsku trwała tylko kilka godzin. Każda z tych godzin spędzona z przyjaciółką i jej cudną córką. Odległość nie ma znaczenia, jak się okazuje. Bo mimo sporego czasu oddzielnie, nasze dziewczyny już po chwili chodziły po ogródku trzymając się za rączki i wymieniając zabawkami. Ten widok rozczula mnie na maxa. Dwa bączki, dwie małe lalki, kolejne pokolenie przyjaciółek. Warto to podtrzymywać i warto o to dbać. Pomijając fakt, że do samego Gdańska wracam jak do drugiego domu. Chętnie o tym kiedyś napiszę. A tym czasem krótka fotorelacja z tego dnia.














Na zakończenie - jeśli mnie ktoś zapyta, czy opłaca się tak zmęczyć, zamiast wsadzić szkraba do auta, czy kiedyś chciałabym to powtórzyć, czy to wszystko ogólnie warte jest zachodu, mówię TAK. Radość dzieciaka z nowego doświadczenia jest absolutnie warta każdego wysiłku i każdej inicjatywy. Uwielbiam poznawać na nowo z Alą świat. Odkrywać go trochę po dziecięcemu i dostrzegać to, czego jako stara baba mogę już nie widzieć. Pamiętaj, że nie tylko dziecko uczy się od Ciebie. Ty od niego uczysz się równie dużo 💗

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz