niedziela, 7 lipca 2019

Psycho-post

Nie jestem psychologiem. A przynajmniej nie z wykształcenia. Jednak wiele spraw potrafię dostrzec, wiele problemów nakreślić, wielu ludzi rozpracować i wiele emocji rozgryźć. Jest mi czasem po drodze z psychologią, lubię analizować i duuuużo myśleć. Jestem w tym absolutnym przeciwieństwem mojego męża, który każdą sprawę ocenia rzeczowo i na chłodno, ja natomiast lubię ją rozebrać na miliard elementów i każdemu elementowi się przyjrzeć. Taki mam fetysz.

Lubię obserwować ludzi. Mówię o takim dosłownym obserwowaniu: siadam w galerii na kawie i przyglądam się spacerującym między sklepami, obserwuję ubiór, chód, sposób rozmowy, gesty. Siadam na ławce w parku i patrzę na inne mamy z wózkami, dziadków z wnukami, mężczyzn z papierosem w dłoni czy młode beztroskie studentki. Wyobrażam sobie wtedy, czym ci ludzie mogą się pasjonować, co robią w życiu, czy są szczęśliwi. Nie służy to absolutnie żadnemu konkretnemu celowi - po prostu lubię obserwować.

Trochę z tego powodu wzięłam się za moje wyzwanie. Chciałam zaobserwować siebie, moje otoczenie, reakcje swojego ciała i reakcje ludzi. Taki eksperyment. Właściwie mogłabym postawić na jednej szali te dwa określenia: wyzwanie oraz eksperyment - bo oba oddają moje podejście do całej akcji. Zaraz przeleci kolejny miesiąc, od kiedy rozpoczęłam naukę siebie, bo chyba tak można to również nazwać. Nauka to w ogóle słowo klucz w moim wyzwaniu. Cały czas chłonę wiedzę na temat tego, jak być zdrowym na dłużej, a nie tylko na lato, na sezon, na rok. Podziwiam wiele kobiet, czerpię z nich przykład i inspirację. Zwariowałam na punkcie pięknych metamorfoz, które dokonują się dzięki zmianie z fast food na slow food, a slow life na fast life. Absolutnie urzekają mnie dziewczyny, które są w stanie całkowicie się odmienić dla siebie. Bo że robią to również dla swoich partnerów, żeby być atrakcyjną, czy dla swoich dzieci, żeby mieć siły na zabawę, to oczywiście także jest ważne. Ale one robią to przede wszystkim z myślą o sobie i swoim zdrowiu. Codziennie oglądam dziesiątki zdjęć tych dziewczyn, które stają przed lustrem i pokazują, jak im idzie! Oczywiście, chwalą się sylwetką, bo jest to powód do dumy łatwo zauważalny w otoczeniu. Ale ta najważniejsza zmiana jest niewidoczna dla oka. Kiedy zadzieje się ona w głowie, od środka, dopiero wtedy powoduje ogromne postępy w ciele.

I ja to pojęłam już jakiś czas temu. Zrobiłam sobie niejako rachunek sumienia moich ostatnich miesięcy pracy. Pokonałam większość tej drogi, właściwie bez większych kryzysów i potknięć, ale widzę, jak zmieniło się moje nastawienie i podejście od listopada, do dzisiaj.

Zaznaczyłam na początku, że najistotniejsza jest dla mnie moja forma, kondycja i kwestia zdrowotna. Ale oczywistym jest, że czekałam jak dzika, na pierwsze efekty wizualne. Bo to miało być w pewnym sensie wyznacznikiem, że dobrze idzie wyzwanie. I z początku te efekty były tak mizerne, że myślałam, żeby się poddać. A więc moje podejście na początku było dość płytkie, do czego wstyd mi się trochę przyznać. Brałam miarę w dłoń, mierzyłam te nieszczęsne uda, a że centymetry ruszały baaardzo powoli, nieco się demotywowałam. Myślę, że gdyby nie to, że na blogu dałam słowo, że wytrwam, to po jakimś miesiąc-dwóch, rzuciłabym to w cholerę. Tak jak zawsze.

Z początku też wprowadziłam sobie mocne, bardzo restrykcyjne ograniczenia jeśli chodzi o jedzenie, bo nie uznawałam żadnej popularnej dziś bardzo metody 80/20 (jeśli nie wiecie, czym ona jest, chętnie o niej napiszę, dajcie znać), nie uznawałam tzw. luźnych szelek czy resetu. Podeszłam do sprawy poważnie, ale trochę też zbyt rygorystycznie.

Po jakimś czasie ciało faktycznie zaczęło się zmieniać i to dało mi ogromnego kopa. Rozpoczęłam także research na temat zdrowego jedzenia, jak często ćwiczyć, co dokładnie trenować, żeby się nie przetrenować. I nie bez powodu zjechałam z 6 treningów w tygodniu na 4, czasem na 3. Nie bez powodu przestałam katować ciało codziennymi treningami wydolnościowymi. I również nie bez powodu pozwalam sobie teraz na kawałek ciasta u babci i kiełbaskę z grilla u mamy. Bo mój organizm reaguje na te zmiany bardzo, bardzo pozytywnie. Sprawdziłam, czy skuteczniej nie będzie, jeśli zamienię częste, wyczerpujące ćwiczenia na więcej wzmacniania i wysmuklania. Czy skuteczniej nie będzie wypijać 3 litry wody zamiast 1,5, jak zalecają. Czy nie skuteczniej będzie skorzystać z porady fizjoterapeuty i zastosować się do jego zaleceń. Wiecie, nie każdy zna swoje ciało tak, jak mu się wydaje. Fajnie jest poszerzyć wiedzę i zwrócić się do fachowca.

Idąc tym tropem, okazało się, że czekoladowe ciastko, które zjesz z koleżanką, nie sprawi magicznie, że przybędzie Ci 5 kilo i cały wysiłek pójdzie na marne. Ba! Okazało się, że takie ciasto działa trochę zbawiennie na Twoją psychikę, która od czasu do czasu potrzebuje resetu i po prostu trochę przyjemności. Dzięki temu, że zjesz to właśnie ciastko, nie rzucisz się za miesiąc na całą cukiernię i nie wrócisz do starych przyzwyczajeń. Dzięki temu ciastku, będziesz zaspokojona z psychologicznego punktu widzenia, a z fizycznego - Twoje ciało nie straci na tym absolutnie nic. To jest właśnie główne przesłanie jedzenia 80/20.

Dyskretnie przeszłam do pojęcia, które ostatnio wygodnie rozsiadło mi się w głowie - NAWYK. Każdy z nas ma jakieś nawyki, czyli po prostu pewne przyzwyczajenia pielęgnowane przez lata. Nawyki oczywiście mogą być dobre, bo ktoś biega od lat, ktoś inny pije tylko niegazowaną, zwykłą wodę, ktoś inny jest wegetarianinem... Czasem są to jednak złe przyzwyczajenia. I trudno przyznać się do tego przed samym sobą, bo my po prostu inaczej nie potrafimy! A to podejście jest złe. To znaczy, chodzi o to, żeby przetrzepać niejako swoje nawyki, wybrać z nich te dobre, a złe naprawić. Moich złych nawyków było całe mnóstwo. Przede wszystkim jedzenie. Jedzenie, które jest kluczowym elementem naszego zdrowia. Ja przywykłam do jedzenia słodkiego w naprawdę dużych ilościach. Na poczekaniu zjadałam całą tabliczkę czekolady, zapijałam ją colą , a potem dziwiłam się, czemu tak kiepsko u mnie z koncentracją i samopoczuciem. Bo jeśli zrobisz to raz - świat się nie zawali. Jeśli robisz tak latami - staje się to niebezpieczne. Na talerz wrzucałam byle co. Dosłownie. Jadłam to, co było tańsze, słodsze, smaczniejsze. Za dużo sosów, śmietany, soli. Za duże porcje, bez umiaru, bez sensu. Często jadłam kupne gotowe dania, nafaszerowane chemią. Smaczne to było jak cholera - właśnie dzięki wszystkim E i spulchniaczom. Na imprezach jeden kawałek ciasta gonił kolejny. Zero wody, mnóstwo herbat, kaw i soków. Ja po prostu nigdy nie jadłam inaczej! Trudno mi było wyobrazić sobie zmianę nawyków żywieniowych, weszłam w moje wyzwanie bardzo w ciemno. Nie byłam do końca przekonana, czy ja w ogóle potrafię zdrowo jeść.

Te nasze nawyki mogą powodować bardzo poważne problemy organizmu. Nie wiem, czy już polecałam ten film, ale mnie otworzył on oczy. "Cały ten cukier" - byłam absolutnie w szoku, ile cukru i chemii oferuje się nam z półek sklepowych. Ile przetworzonej żywności jest tak łatwo dostępnej, taniej i niszczącej nasze zdrowie. Jak łatwo wpaść w tę pułapkę. Uderzyło mnie to, ile cukru dziennie spożywamy, nie zaglądając nawet do cukierniczki i nie sięgając po czekoladę. Zachęcam do obejrzenia, ale uprzedzam, grozi zmianą nawyków na lepsze 😉 Podrzucam Wam tu linka: Cały ten cukier

Nie jestem ideałem, zdaję sobie sprawę, że popełniam ciągle masę błędów. Jednak zmiany, które zaszły w głowie, stały się fundamentem na przyszłość. Na początku podjęłam wyzwanie dlatego, że nie lubiłam mojego ciała, trochę nie akceptowałam siebie. Dzisiaj wiem, że to było bardzo złudne i zgubne podejście. Bo powinnam je podjąć właśnie w trosce o swoje ciało i z szacunku do niego.

Ruszyło wyzwanie z Chodakowską (które to już z kolei, kobieto 😅) Mission Beach Body. Wracam do intensywnego trenowania 6x w tygodniu przez 50 dni, choć mam nadzieję, że programy będą tak skomponowane, że będzie czas na spokojne wzmacnianie i regenerację. Nic na siłę, nic wbrew sobie. Poszerzam także wyzwanie o 50 dni bez alkoholu 💪 Lekko nie będzie, bo kilka zakrapianych imprez przede mną. Ale chodzi o pokonywanie swoich słabości - piweczko jest u mnie jedną z nich 😑

Do dzieła, moi mili. Będę potrzebowała Waszego wsparcia! 😃




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz