wtorek, 8 stycznia 2019

A&A

Wiecie co...

Wiem, że wszelkie podziękowania i pozdrowienia zwykle umieszcza się na końcu wpisów, jednak jako że nieczęsto dostaję pozytywnego kopniaka w cztery litery, chcę od razu wyrazić wdzięczność jednej z moich najwierniejszych czytelniczek. A dziękuję jej za zwrócenie mi uwagi, że no fajnie, dałam sobie rok, karmię Was tym, relacjonuję, ale halo, gdzie są moje dzieci?! I jak spojrzałam wstecz na kilka swoich ostatnich wpisów, to faktycznie, mocno skupiłam się na swojej... no dupie 😃 A przecież poza matą, dietą (skrótowo dietą nazywam swoje rozsądne jedzenie - nie, nie jestem na żadnej diecie) i całym tym projektem, jest przecież jeszcze moja rodzina. Rodzino, zwracam Ci więc honor, a Ciebie Kochana Czytelniczko, ciepło pozdrawiam.

Zatem jeśli jesteś tu tylko w celu oglądania moich postępów z wyzwania, i ni cholery nie interesują Cię sprawy macierzyńskie, czytasz to tylko na własną odpowiedzialność. Zachęcam, ale nie przymuszam. Tak z własnego doświadczenia mogę Wam powiedzieć, że sama odlajkowałam kilka blogów parentingowych z różnych względów, więc wiem, że nie dla wszystkich jest to smaczna lektura. Jeśli jednak lubisz usłyszeć to i owo ze świata Alkowo-Asiowego, zostań tu ze mną. Nie będę przesadzać z ilością dywagacji na temat kolorów niemowlęcych kup, promise.

Już od siedmiu dokładnie miesięcy jestem szczęśliwą posiadaczką dwójki pociech. I jeśli ktoś Wam powie, że dwójka dzieci w domu to pestka i bułka z masełkiem, zwłaszcza w porównaniu z posiadaniem trójki dzieci, to puknijcie mu czymś ciężkim w łeb. Głowę, miałam być grzeczna.

Nie jest oczywiście tak, że dwoje dzieci w domu to orka na ugorze. Bardziej bym to określiła jako powolną przejażdżkę kombajnem toczącym się każdego dnia po niezaoranym jeszcze polu, z lekkimi wybojami tu i ówdzie, bez dostrzegalnego gołym okiem jej końca.

Dziewczynki są pocieszne. Są radością mojego życia, jego największym sensem. Dzieci to w ogóle sens wszystkiego. Sens małżeństwa, sens naszego bytu na ziemi. Bez dzieci nic, nigdy. I wiem, że wiele mam mi teraz przyklaśnie, ale też wiem, że wiele bezdzietnych osób mnie wyśmieje. No bo przecież można żyć bez dzieci i to na całkiem zacnym poziomie. Wylecieć na Malediwy w poniedziałek, a w piątek być już w Australii. Robić zabójczą karierę. Jeździć w podróże służbowe owocne w podwyżki i kontakty z nowymi ludźmi. Wypoczywać i wylegiwać się w łóżku, kiedy jest ochota, bez konieczności cominutowego sprawdzania, czy życia nie straciła właśnie jedna z Twoich latorośli, bo coś za długo cisza w pokoju obok. Możesz wziąć L4 w pracy, wrócić do domu i dać nura pod kołdrę! Ot tak! Toż to komfort!

Ja wielokrotnie jednak tu powtarzałam, że żadnego komfortu nie zamieniłabym na ten dyskomfort, jaki mam obecnie. I wychodzę z założenia, że na wszystko co powyżej, przyjdzie w życiu odpowiedni moment. Na wakacje polecę za kilka lat, Kanary przecież nigdzie nie uciekną. Karierę można zrobić w dowolnym momencie życia, jeśli tylko ma się motywację, chęci i zapał. A wyśpię się na emeryturze.

O. Apropo. Co jak co, ale sen jest dość drażliwym i najbardziej popularnym tematem w środowisku pt.: rodzicielstwo. Wpisz sobie w google "Kiedy..." a pierwszą podpowiedzią , jaka Ci wyskoczy będzie "... w końcu się wyśpię mając dziecko?" Nie no żartuję, nigdy tego nie sprawdzałam. Ale to całkiem prawdopodobne!

Sen to jedna z rzeczy, które różnią od siebie Alicję i Asię. Znacie taką zabawę, że są dwa rysunki i zadanie polega na tym, żeby znaleźć 5 różnic? To ja patrząc na moje córy, dałabym Wam ich zdjęcia i kazała znaleźć sto różnic.

I znaleźlibyście dwieście.

Sen jest jedną z nich. Odkąd pamiętam, Alicja jest śpiochem do potęgi entej. Jest to w jakimś stopniu nasza zasługa, bo pomogliśmy jej na pewnym etapie odróżnić, czy budzi się, bo jest głodna i trzeba jeść, czy po prostu przechodzi z jednej fazy snu w drugą i za chwilę znów odda się w objęcia Morfeusza. No ale nie wdając się w szczegóły, a stwierdzając fakt, to dziecko od prawie 3 lat śpi po 10-11 godzin ciągiem. I piękne to były czasy, kiedy mogliśmy przespać z mężem całą noc, noc za nocą. Piękne, aż pojawił się czort numer dwa. Dla niej sen to strata czasu, regres. Lepiej expić na pełnych obrotach niż choć na chwilę się zregenerować. Pracujemy nad tym, ale prawda jest taka, że gdy w środku nocy ktoś nagle wydziera się do ucha śpiącej słodko Aluni, zrobisz wszystko, żeby to dziecko z powrotem się uciszyło. Więc z jakiegokolwiek treningu snu, przeczekania i innego rodzaju eksperymentów, na razie nici. Dlatego właśnie wyśpię się na emeryturce :)

Albo na przykład śmiech. Ci, którzy nigdy nie słyszeli, jak śmieje się Asia, nie są sobie w stanie tego wyobrazić. Ja też bym nie była w stanie, gdyby ktoś mi powiedział "Ej, moje dziecko śmieje się jak szpak z zapaleniem tchawicy. Na kacu." Pokazałabym Wam najchętniej film z tego wydarzenia, ale naprawdę, martwię się o Wasze wrażliwe ucho. Alicja śmiała się pięknie. Tak dziecięco, dziewczęco, słodko! Jak każde dziecko śmiać się powinno. Asia ma śmiech jakby chciała pozbyć się swojego gardła i je wypluć. Cóż można zrobić. Trzeba kochać jak własne, mimo niedoskonałości.

Asia ma 7 miesięcy. W tym czasie, a zwłaszcza odkąd zaczęła pełzać (o! to akurat jest jedna z niewielu rzeczy, które łączą te dwie istoty - pełzanie opanowały do perfekcji, Ala raczkowała może z miesiąc, z Asią pewnie będzie podobnie), zdążyła już zwiedzić każdy kąt naszego mieszkania. Każda dziura, każdy zakamarek, każdy róg zostały już przez nią zaliczone i obślinione. Nie ma żadnych zahamowań, że np. nie dopełznie do rogu przy komodzie, bo tam trochę ciemno i straszy. Nie. Albo że np. odpuści ten kąt za drzwiami, bo nie sprzątany od tygodnia i może spotkać kilka kotów. Nie. Tam jest najwięcej atrakcji. Alicja wlazła pod nasz stół po raz pierwszy, jak miała półtora roku. Asia pod stołem spędza większą część dnia. Im ciemniej, im ciaśniej, im mniej niepewnie, tym lepiej.

Tak samo ze smakowaniem. Nie pamiętam, żeby Ala, nawet podczas ząbkowania, miała etap wkładania wszystkiego do buzi. Asia nie musi ząbkować, żeby smakować. Smakować meble chociażby. Albo kartki z notesu. Albo Alicji puzzli, które bidulka układała przez ostatnią godzinę. Asia posmakuje W S Z Y S T K O. Nie pamiętam, żeby Ala choć raz dorwała kabel albo włożyła sobie do buzi moją ładowarkę. Asia nie ma takich oporów. Polizała już suszarkę na pranie, końcówkę od miotły, włożyła do buzi długopis jak głęboko się dało, książki, buty, koła od wózka. W jej menu znalazł się także rant łóżka, moje kolczyki, pasek od spodni. Ostatnio rozszerzyła swoja dietę o talerze i świeczki. Także. Jest co wyjmować jej z gardła. Tego samego gardła, które przed chwilą chciała wypluć, pozorując śmiech.

To tylko kilka z wielu, wielu, o-matko-jak-wielu cech, które różnią te dwie postaci. Jak to jest możliwe, że z jednego ojca... z tych samych genów... inny szpital, co prawda, ale w końcu to samo miasto!... Jedno jest pewne - na nudę narzekać nie możemy. A wiele razy słyszałam opowieści, że drugie dziecko to odwrotność pierwszego i że jeśli spodziewam się dwóch aniołków, to mam chwycić tłuczek do mięsa, przystawić do swojej głowy i porządnie ją sobie przemeblować. Nie ma czegoś takiego, jak dwójka takich samych dzieci. Bliźniaki jednojajowe potrafią być kompletnie odmienne, a co dopiero moje córki. Córki, które różni praktycznie wszystko. Ale łączy jedno.

Fantastyczność.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz