środa, 6 lutego 2019

O matkach.

Zbierałam się do tego posta od miesięcy. I świadomie zwlekałam z jego publikacją. Bo wiem, że niepopularnymi wpisami raczej nie wypada się chwalić. A ten chyba taki będzie. Jestem przygotowana na lincz z każdej strony frontu, poczynając od rodziny, kończąc na najdalszych znajomych. I jestem świadoma tego, ile osób po przeczytaniu tego posta pomyśli "no zdurniała!" Well. Jakoś to przeżyję. Ale przynajmniej trochę mi ulży.

Ostatecznie do napisania tego tekstu zmotywowała mnie mama ginekolog, którą namiętnie obserwuję na Ig (znajdziecie ją pod @mamaginekolog) i której wiele zawdzięczam. Ogrom wiedzy, jaką dzieli się na co dzień z kobietami, wielki dystans do siebie, ogarnianie podwójnego macierzyństwa (w tym wcześniaczego również), aż w końcu niesamowita kreatywność i żyłka do biznesu, powalają mnie na kolana każdego dnia. Poruszyła ostatnio temat bycia młodą mamą w dzisiejszych czasach. I od razu zaznaczę - ma ona totalnie odmienne poglądy od moich i tu zupełnie nie chodzi o zbieżność przekonań. Po prostu w końcu dotarło do mnie, że hej - ja też uważam, że nie jest to łatwe i w końcu muszę napisać o tym na swój sposób. A wiecie, że mogę 😃

W mojej głowie dzieje się teraz kompletny chiński bałagan. Bo palce chcą wystukać na klawiaturze całkowicie niepopularne i zupełnie niedzisiejsze myśli, a rozsądek te palce cofa z klawiatury, hamuje myśli i woła "uważaj, matki to czytają, matki patrzą, matki Cię osądzą". Chciałabym napisać Wam tak wiele, bo coraz więcej rzeczy i poglądów po prostu mnie wkuuuurwa.

I nawet sama nie wiem, od czego mam zacząć. Chyba od tego, że dla matki Internet to wielka pułapka. Myślę, że doskonale wiecie, co mam na myśli, jednak na wszelki wypadek, gdyby wśród czytelników znalazł się ktoś inny, niż szczęśliwa posiadaczka cycków i przyssanego cycoholika, wyjaśnię, o co mi chodzi. A mówię tu głownie o matkach tzw. pierworódkach, matkach świeżo upieczonych, matkach po raz pierwszy. Bo to głównie im współczuję, tak jak sama sobie współczułam 3 lata temu, gdy na świat przyszła Ala, a ja stwierdziłam, że jestem w ciemnej dupie.

Internet jest przesiąknięty informacjami. O wszystkim. Ale skupię się teraz na tych o dzieciach. Mnogość pseudo-poradników i pseudo-specjalistów przeraża. Kobiety szukają informacji o wszystkim, co dotyczy ich dzieci. Ja też szukałam. Zapisałam się nawet na kilka forów. Wypisałam się po 2 dniach. Kiedy zobaczyłam, co dzieje się na stronach parentingowych, wytrzeszczyłam oczy. Dziewczyny na jednym z najpopularniejszych forów w Polsce, w odpowiedzi na moje pytanie "czemu moja Ala płacze codziennie między 18:00 a 22:00", zdiagnozowały jej prawie że nowotwór. Momentalnie usunęłam konto.

Wiecie, nie ma nic złego w szukaniu wiedzy w Internecie - od tego on przecież jest. Tylko że cała sztuka polega na tym, żeby umieć tę wiedzę filtrować. Bo jeśli chłoniesz wszystko, co Ci matki doradzą, napiszą, postraszą i ostrzegą, wariujesz. Zapytasz na forum, co to znaczy, że dziecko podpiera się prawą ręką bardziej, wyślą Cię do fizjoterapeuty. Zapytasz, co zrobić, jeśli dwulatek nie mówi "sz", zaproponują natychmiastową (!) wizytę u logopedy. Zapytasz, co oznaczają u niemowlaka podwyższone enzymy wątrobowe, każą Ci pokazać wyniki i bez problemu je zinterpretują. Boże, to jest chore. To mnie przeraża.

Właśnie z tego powodu, jeśli cokolwiek u mojego dziecka mnie niepokoi, idę do lekarza. Jeśli nic dziecku nie dolega, unikam przychodni jak ognia. Odwiedzanie specjalistów jeden po drugim, dla sprawdzenia "a nuż, a może, a na wszelki wypadek" postrzegam jako paranoję i przesadę (w tym miejscu możesz zastanowić się już nad treścią swojego hejterskiego komentarza 😄).

Wydaje mi się, że to wszystko wynika z tego, że matki po pierwsze, mają za dużo wolnego czasu i za dużo myślą.. A po drugie są po prostu przesiąknięte teorią z Internetu, zapominając o tym, że najważniejsze rzeczy to instynkt oraz obserwacja własnego dziecka. I dotyczy to takich kwestii jak np.: firma pampersów dla dziecka (które rzekomo uczulają, a które nie?), metoda rozszerzania diety (BLW czy papki?! o maj gad, to jest problem pierwszego świata), z jakiego materiału ciuchy kupować dziecku (bawełna bio? poliester, ale taki dobry? droższe czy tańsze?), dobór zabawek (czy aby nie za kolorowe, czy aby nie za bardzo grające, drewniane czy plastikowe?),  rodzaj akcesoriów do kąpieli (kaczka z dziurką, kaczka bez dziurki? fontanna grająca czy lepiej stary kubek z kuchni?), wózki i foteliki (z atestem czy bez, używane czy nowe, jakiej firmy?!), nosidła i chusty (100% bawełna czy z domieszką jedwabiu? nosić w nosidle zanim dziecko samodzielnie usiądzie czy olać i polecieć z nim na chwilę do sklepu, mimo że nie siedzi?) itede, itepe... Dziewczyny. Poświęćcie raz tyle samo czasu, które spędzacie nad myśleniem o tych wszystkich kwestiach, swojemu mężowi. Będzie wniebowzięty! I zaskoczony, że nagle przez 8 godzin interesujesz się tylko nim.

Przyznam się Wam, że ja z Asią u specjalisty byłam jeden raz. I poszłam do niego z faktycznym problemem. Na początku  ten problem wydawał mi się realny do rozwiązania i zupełnie codzienny, dlatego z chęcią skorzystałam z doradcy laktacyjnego, bardziej dla formalności, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że szybko zażegnamy kryzys. No i faktycznie szybko zażegnaliśmy. Ale nie kryzys, a karmienie piersią.

Wiem, temat rzeka. Karmienie mlekiem matki, karmienie mieszanką, dieta matki karmiącej, sposoby na utrzymanie laktacji, sposoby na jej wygaszenie. Jest o czym pisać, dużo się o tym mówi. Ale niestety, jestem żywym przykładem na to, że nawet najlepszy specjalista nie zawsze jest w stanie Ci pomóc. Bardzo chciałam karmić piersią. Bóg (i wszyscy dookoła ) mi świadkiem, że walczyłam jak lwica o każdą kroplę mleka. Ale jeśli jeden doradca laktacyjny mówi Ci, że dziecko wyrywa się od piersi, bo ma uczulenie na mleko krowie i masz wykluczyć je z diety, drugi Ci mówi, że ten pierwszy plecie bzdury, trzeci Ci mówi, że masz walczyć, a czwarty rozkłada ręce (tak, byłam u 4 doradców, to żadna ściema i przesada), to w Twojej głowie dzieje się totalny armagedon. Z lewej strony słyszysz, że Twoje mleko to złoto i masz się starać, mimo płaczu i stresu. Z prawej strony Ci mówią, że jak zaczniesz podawać mm (czyli mleko modyfikowane), to będziesz totalną łajzą, bo to najłatwiejsza opcja, więc nie masz woli walki. Na forum czytasz, że problem jest do rozwiązania, wystarczy chcieć i myśleć o dziecku, wtedy leci więcej mleka z cycka. Na innej stronie czytasz, że to bujda i jeśli nie leci, znaczy że nie masz czym wykarmić. Mama Ci mówi, że wychowała Cię na modyfikowanym i żyjesz, ale Twoja koleżanka Ci wciska laktator i proponuje "bądź matką kpi" (mama kpi odciąga mleczko z piersi i podaje je maluchowi z butelki, stąd skrót - karmiąca piersią inaczej).

To były 2 miesiące istnej katorgi, walki, stresu i płaczu. I niestety, szczerze i zupełnie świadomie powiem wielkimi literami, że moje szczęśliwe macierzyństwo zaczęło się, od kiedy skończyłam karmić piersią. Smutne to, ale prawdziwe.

Wszyscy mieli dość. Asia. Ja. Mąż. Ala. Moi rodzice. Moje przyjaciółki. Całe otoczenie widziało, jak znika ze mnie szczęście z posiadania cudownego dziecka i ustępuje miejsca kompletnemu załamaniu i bezsilności.

Nie byłam w stanie utrzymać laktacji mimo olbrzymiej pracy i wielkiemu wsparciu męża, doradców i kilku innych osób. Z całym szacunkiem do dziewczyn z sukcesem karmiących piersią, nie zawsze da się wykarmić dziecko. A chciałam jak nigdy niczego, uwierzcie mi.

Ale dążę w tej niekrótkiej dygresji do tego, że niestety dzisiejsza matka nie ma lekko. Jest narażona na rozbieżne opinie z wielu frontów. Musi umieć zdywersyfikować wiedzę, którą otrzymuje. Musi skonfrontować tę wiedzę z poradami swoich mam i babć, które (uwaga!!!) nie zawsze są "niedzisiejsze, niemądre i przestarzałe". Musi wydać miliony na specjalistyczne porady, żeby w konsekwencji i tak rozłożyć ręce.

Fajnie by było, gdyby taka matka miała wówczas wsparcie w innej matce. Niestety. Moje ostatnie obserwacje skłaniają mnie do refleksji, że nikt tak nie potrafi dobić matki, jak druga matka. Temat do przemyśleń. Bo która z Was, z ręką na sercu, nie zhejtowała choć raz swojej koleżanki, zamiast wesprzeć, niech pierwsza rzuci kamień.

2 komentarze:

  1. Kasia piszesz ze dzisiejsze matki maja ciężko.
    A co powiesz o nas matkach które pieluchy praly we Frani i gotowaly w kotle....
    Gdzie ciuszki trzeba bylo zdobywać.
    Nie wiedzialysmy co to depresja poporodowa i wiele z nas mialo wyrzuty ze jest zla matka...przykładów moglabym mnozyc wiele.nie mowiac o porodach...
    Byc mloda matka nie jest łatwo ale kiedy już dzieci dorosna bedziesz tesknic za tymi chwilami.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, masz rację, miałyście ciężko pod zupełnie innymi względami niż my teraz. Kiedyś były inne problemy, dziś też są inne. Nie mówię, że wtedy było super, a teraz jest dramat. Każde pokolenie matek musi zmierzyć się z czymś innym :)
    Tak, będę tęsknić. Dlatego chłonę każdą chwilę 💚
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń