niedziela, 16 grudnia 2018

Dałam sobie rok, przetrwałam pierwszy miesiąc

Czy to dobry wieczór?

Dla mnie tak! Bo dziś odliczyłam 30 dni od początku wyzwania. Jest okazja do opijania, co? Pierwsza miesięcznica! Gdybyście zatęsknili za tymi telewizyjnymi pod pałacem prezydenckim, ja będę fundować Wam nowe, w połowie każdego miesiąca. I będę zdawać Wam relacje z postępów, tak jak zrobię to szybko dzisiaj. Szybko, bo czas goni, prasowanie czeka, naczynia wołają o umycie, a mój stan po treningowy - o prysznic.

Tak jak się spodziewałam, niczego wielkiego się nie doczekałam po tych 30 dniach. Nie ma u mnie znaczącej zmiany wizualnej, nie zgubiłam magicznie 5 kg, nie pozbyłam się cellulitu. Ale wiecie co, głupia bym była, gdybym na to liczyła. Mocno bym się rozczarowała i pewnie szybko zdemotywowała. Czy to oznacza, że nie ma żadnych efektów?! O nie. Wręcz przeciwnie. Efekty są i to właśnie takie, jakie w pierwszym miesiącu chciałam osiągnąć.

1. Wreszcie zaczęłam zdrowiej jeść. Moje odżywianie jest po prostu lepsze, bardziej poukładane, zróżnicowane i dość zbilansowane. Jem z głową i stosuję się do swoich postanowień. Nie jem słodyczy, produktów pszennych, żywności przetworzonej, fast foodów. Nie piję gazowanych, kolorowych napojów, odstawiłam smażone. Pochłaniam wodę, warzywa, owoce. Duszę mięso, kupuję kasze i ciemne pieczywo. Często robię dwa oddzielne obiady kiedy wiem, ze mój M. pokręci nosem na gryczaną - czasem trzy, jeśli Ala nie jest w przedszkolu... no i jeszcze czwarty dla Asi 😂 Trudno, to jedynie efekt uboczny całej akcji. Jem dużo i nie jem byle czego.

2. Okazało się, że pod skórą i tłuszczem, mam mięśnie! To naprawdę wyczyn, bo od czasu drugiej ciąży, czyli kilkunastu już miesięcy, nie czułam mięśni brzucha. I okazuje się, że faktycznie po pierwszym miesiącu ćwiczeń efekty są odczuwalne. Podobno po dwóch miesiącach widoczne dla Ciebie. A po trzech widocznie dla wszystkich wokoło. Czekam cierpliwie na ten trzeci miesiąc,  ciesząc się jednocześnie z tego pierwszego kroku milowego, który niełatwo było mi postawić.

3. Z moją organizacją czasu jest dużo lepiej, niż się spodziewałam. Bałam się, że zwyczajnie nie znajdę chwili na trening. Naczytałam się historii tych umordowanych życiem matek, które piją zawsze zimną kawę, pierwsze śniadanie jedzą na obiad, a wieczorem szorują brodą po podłodze, którą miały najpierw odkurzyć. Nic z tych rzeczy u mnie nie ma miejsca. Jak się nie zbiorę w ciągu dnia, bo Asia błagalnym wzrokiem prosi o uwagę, a Ala ma nową grę, którą trzeba wypróbować, to zbieram się popołudniu, gdy M. już jest w domu. Jeśli wtedy też nie ma opcji, bo nadrabiam rzeczy niezrobione do południa, rozkładam matę, gdy laski już śpią. Często kończę grubo po 22, ale kochani, bez żadnej ściemy - udaje mi się ćwiczyć 5-6 razy w tygodniu. To jest do zrobienia!
A kawę zawsze piję gorącą.

4. Uciekło mi kilka centymetrów. A dokładniej -2 w talii, -2 w biodrach i -3 w każdym udzie. To niewiele, ale to dobry początek. Nie spadłam jeszcze o rozmiar niżej ze spodniami, ale paseczek przesunęłam już o dziurkę ciaśniej. A nogawki zrobiły się jakby luźniejsze. Taka motywacja mi absolutnie wystarczy.

→ Wykonałam w ciągu 30 dni 25 treningów.
→ Zgubiłam w sumie 7 centymetrów.
→ Pokonałam lenia i pierwszy kryzys.
→ Moja starsza ćwiczy ze mną!

To są moje małe sukcesy w tym miesiącu!

Trzymajcie kciuki i czekajcie na kolejne relacje.

Dobrej nocy!

#dajesobierok







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz