poniedziałek, 18 lipca 2016

Pika-Pika!

Śniło mi się dzisiaj, że idzie koniec świata i ja na to patrzyłam. Z okna kilkudziesięciopiętrowego drapacza chmur obserwowałam niewyobrażalnie wielką falę tsunami goniącą wprost w nasze okna. A w piekarniku w tym czasie fajczyły się dwie zapiekanki. I pomyślałam sobie, że cholera,  kadr jak z "Pojutrze" ! Poza zapiekankami, rzecz jasna. I dotarło do mnie, że czas trzasnąć posta na blogu, zanim armagedon faktycznie zrobi z nas pewnego dnia śmierdzący popiół. Co - sądząc po ostatnich wydarzeniach - może się zadziać w każdej chwili. I dla każdego ten koniec świata oznaczać będzie co innego. Dla niektórych Nicejczyków ich końcem świata była niedawno utrata ukochanych rodziców, dziadków, dzieci. Dla Gdańszczan - zalany dobytek życia, domy, auta. Czasem żałuję, że mam telewizor. I stały dostęp do mediów. Przeraża mnie to, co widzę na szklanym ekranie. Z dużą dozą niepewności patrzy się na kolejne dni, w najbliższą przyszłość. Zwłaszcza na wielkie wydarzenia, na które oczekują nie tylko ich uczestnicy (ŚDM na przykład), ale niestety, co gorsza, ci którym wysadzenie się w miejscu publicznym przyniesie satysfakcję i sławę na cały świat. I taki skur*iel z "Allah Akbar" na pełnych fanatyzmu ustach, zamiast zostać publicznie oszpeconym i obranym żywcem ze skóry, tak żeby jego kolegom odechciało się iść z jego ślady, zostaje albo zastrzelony i nie cierpi ani sekundy, albo wysadzony przez siebie samego i odchodzi z poczuciem satysfakcji i spełnionej misji. Patrząc na takie obrazki, przestaję się dziwić przeciwnikom przyjmowania imigrantów. I nie wolno generalizować, wiem. Ale dla dobra własnego i moich najbliższych, po prostu przestaję się dziwić. I wręcz najchętniej bym im tego po prostu zabroniła, otaczając własnym ramieniem swojego męża i Alę. Jestem egoistką i uprzedzoną rasistką, ale trudno nią nie być patrząc na rzewne łzy ludzi, którym właśnie rozpędzona bezmyślnie ciężarówka rozjechała na śmierć narzeczonego, którego ona miała zaraz poślubić czy ukochaną babcię, która dziś kończyłaby osiemdziesiąt lat. Dramat i makabra.

Ale dość! Nie o tym miał być ten post. Muszę się pilnować, coby nie wplatać tu politycznych dyrdymałów, bo jeszcze wykluje się wpis o 500+ i dopiero będzie draka.

To miał być post o różnicach między kobietami a mężczyznami. Samicami a samcami. Damami a chłopami. 

My kobiety jesteśmy dość wyjątkowe. Nie mogę powiedzieć, że dziwne, bo niejeden chłop zaraz by to wykorzystał, a takiemu niewiele trzeba. Jesteśmy wyjątkowe z wielu powodów. Malujemy rzęsy z otwartymi ustami, nie wiedzieć czemu. Mamy tylko dwie ręce, a mieścimy w nich miliard rzeczy na raz. Nie będę wspominać, co gdzie potrafimy sobie wsadzić podczas tych dni, nie przejmując się absolutnie, czy to tam przypadkiem nie zaginie. Mamy nieporównywalną do niczego wytrzymałość na ból. Wielkość naszego mózgu fizycznie jest zbliżona do męskiego, jednak obejmuje zasięgiem więcej niż średnią galaktykę. Nie potrafimy nie myśleć o niczym. Nasza czaszka paruje od planów i przemyśleń praktycznie 24h/dobę. Posta potrafimy wydumać pod prysznicem, pod kołdrą, przed tv i podświadomie o 4 nad ranem.

Ale nie wiem, czy umiemy tak po prostu, bez kompletnego wysiłku zrobić off naszego mózgu, usiąść wieczorem przed komputerem i oddać się bez reszty grze. Takiej wiecie, komputerowej, z klawiaturką, strzałkami w lewo-w prawo, z enterem jako strzałem kałasznikowa, i eskejpem jako wyjściem z mapy. To niebywałe, że chłop, bez względu na wiek, ma w mózgu zawsze miejsce, taką specjalną lukę przygotowaną na czarną godzinę wieczorną, gdy po prostu loguje się do systemu i znika z życia realnego. Oczywiście, od wieku zależna jest pewnie tematyka gry, choć nie zawsze tak musi być. Bycie terrorystą albo jego przeciwną wersją zawsze jest na topie, co w kontekście mojego pierwszego akapitu tego posta, nabiera zupełnie innego znaczenia, well.

"No przecież muszę pomóc kumplom, mamy zdobyć tę skrzynię dzisiaj, bo tam jest bóg-wie-co i to się nam przyda w następnym etapie do bóg-wie-czego!" Weź tu teraz wyłącz mu komputer i powiedz, że masz ochotę na kieliszek wina w jego towarzystwie, skoro team właśnie przegrywa i nie poradzi sobie bez jego niecenionej pomocy. No nie wolno, dziewczyny.  Jeśli teraz, akurat w tym momencie trzeba wejść na instancję, nabić questa i to przed utratą many, wino wypijmy sobie same, zapuścimy Lejdis po raz enty i cieszmy się, że jeszcze nie zainstalował sobie Pokemonów. Chyba, że już to zrobił. Wtedy jest mogiła. Mój M właśnie od wczoraj jest szczęśliwym posiadaczem robali i Pidgeota, szuka Pikachu, jest napalony na walkę pod ratuszem, bo tam czerwoni walczą z niebieskimi. Istny szok dla mózgu kobiety, który potrafi ogarnąć wiele, naprawdę wiele. Bo od kilku dni chodnikami, ścieżkami parkowymi, alejkami galerii handlowych przechadzają się zombiaki płci przeważnie męskiej, z nosami w smartphonach i oni naprawdę .. szukają Pokemonów. Pożyteczne to zajęcie z jednego powodu. No, może powodów jest więcej, mój M naprawdę stara się mnie o tym na bieżąco przekonywać. Ale niebywałe, jak ważne i pożyteczne stały się dla niego spacery. Teraz zdanie "Kochanie, wezmę Alę na dwór, niech pooddycha świeżym powietrzem" nabiera nowego kontekstu. Biedna Ala, czwarty godzinny spacer jeszcze jakoś zniesie, ważne, coby jej nie wyciągał z łóżeczka w środku nocy, bo jest cynk, gdzie może być ten żółty  zarumieniony królik. Szok i niedowierzanie. Podobno spółka, którego autorstwa jest ta apka, potroiła swoje zyski w ciągu zaledwie kilku dni, jeszcze przed oficjalną premierą! Good for it!

Cóż, bądźmy wyrozumiałe, starajmy się choć. Bo za kilka dni na pewno, na bank, potrzebna nam się stanie kolejna sukienka. Wyobraźmy sobie, z jaką ochotą pójdzie z nami wtedy do galerii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz