środa, 17 sierpnia 2016

Żona, matka, przyjaciółka

Czy wiecie, jak to jest żyć na co dzień ze swoim najlepszym przyjacielem? Mam nadzieję, że wiecie. Bo to skarb nie do opisania.
Dziś trochę o takim skarbie.

Z moim M znam się ze sto lat. Przeszliśmy za ręce przez gimnazjum, liceum i studia. Zaczęliśmy chodzić ze sobą jako szczeniaki i gówniarze. Nic nie wiedząc o życiu, miłości, seksie. Zaczynając kompletnie od zera. Pokonaliśmy razem ponad dziesięć lat. A było różnie przez ten czas, wiadomo. Przetarliśmy szlak zupełnie dla nas wcześniej nieznany. Po drodze oczywiście kilka kryzysów, większych, mniejszych, podczas których wielu postawiło na nas krzyżyk. Czasami ja sama stawiałam, nie wierząc, że to przetrwa. Urodzoną pesymistką to ja może nie jestem, ale nie raz ryczałam mamie w rękaw pewna, że to koniec.

Po drodze traciliśmy znajomych, członków rodziny. Zmienialiśmy prace, mieszkania, zwyczaje. Kształtowaliśmy w jakiś sposób wspólne poglądy, wpływaliśmy na siebie na tyle, żeby nawet zmieniać swój charakter dla dobra tego drugiego. Częste kłótnie o pierdoły, na początku prowadzone w okropny, wrzaskliwy sposób, żeby w końcu puknąć się w głowę i zacząć kłócić na poziomie.. ;) Choć dzisiaj kłótniami bym tego nawet nie nazwała, nie pamiętam, kiedy podnieśliśmy na siebie ostatnio głos.

Mamy za sobą duuużo kompromisów, które trzeba było zawrzeć, żeby nie pozabijać się nawzajem. M na szczęście wybuchowy nie jest i wielokrotnie to on ratował sytuację wyciągając rękę jako pierwszy. Nauczył mnie bycia cierpliwą i punktualną. Uczy wciąż konsekwencji i samozaparcia. Pcha do osiągania celów i zachęca do spełniania marzeń. Wspiera w planach i pomaga je realizować. Nigdy nie usłyszałam, że jestem zła w tym czy w innym. Że nie ma sensu tego robić, bo się nie nadaję. Żebym przestała zanim w ogóle chcę zacząć. To raczej typ w stylu mojego Taty: mierz wysoko, najwyżej spadniesz .. spróbuj, zobaczysz, co będzie dalej. A mówi się, że kobieta szuka w mężu odrobiny swojego ojca, i to jest święta prawda. Tylko nie każda ma szczęście takiego odnaleźć. Na mnie przy ołtarzu czekał mężczyzna będący właśnie taką odrobiną mężczyzny, który mnie do tego ołtarza odprowadzał.

Zbudowaliśmy razem ogromną historię. Możemy pochwalić się stażem dłuższym niż niejedno starsze od nas wiekiem małżeństwo. Naprawdę nauczyliśmy się od siebie wiele, i kiedy wspominam na szkolne lata naszego "chodzenia" (to takie romantyczne było), to jesteśmy dziś kompletnie inną parą. Bo trzymaliśmy się mocno za ręce, kiedy było niepewnie, pukaliśmy się w głowę, kiedy było trzeba, cieszyliśmy się razem, gdy było dobrze i ocieraliśmy sobie nawzajem łzy, gdy było kiepsko. Największą jednak zasługą tego długiego związku jest nasza przyjaźń, która trwa od wielu lat i która była tym, na czym mogliśmy zbudować miłość. Ja dziś mogę powiedzieć mu o sprawach, o których nie powiem nawet własnej Mamie. Przed nim mogę płakać wtedy, kiedy chcę i on wie. Spojrzę mu w oczy i on wie. Nie muszę zaczynać rozmowy, bo on wie, kiedy zacząć. I doskonale wie, kiedy się wyeksmitować z pokoju, bo rzucam piorunami raz w miesiącu.

Spełniał wszystkie moje zachcianki w ciąży. Wyśmiewał się z nich nie raz, ale kto by potraktował poważnie chęć podgryzienia soczystego kiszonego ogórka, wcześniej smarując go nutellą...? Trzymał mnie z całych sił za rękę podczas porodu i podawał łyk wody, gdy tylko na niego spojrzałam. Nie musiałam nic, on wiedział. Sto razy dziękował mi za wydanie Ali na świat, mimo że nie musiał, bo ja wiem. Suma sumarum, też niejako włożył do tego swoje dwa grosze (kluczowe i fortunne słowo, nie powiem). Nie zliczę, ilekroć to on kładł mi do głowy morały, dzięki którym dziecko śpi nam dzisiaj przez całą noc, a każdego wieczoru możemy robić sobie prywatne randez-vous w domu. Ile razy podkładał ramię, żeby mogła swobodnie się w nie wyryczeć, kiedy Ala nie chciała ssać cycka, kiedy zanosiła się płaczem z różnych powodów większych i mniejszych. Po prostu był.

Jest i dzisiaj, mimo że każde z nas ma swoje sprawy, przemyślenia, znajomych i zainteresowania. Wiele nas łączy, ale norma, że również dużo dzieli. Ale prawdziwej przyjaźni, takiej najprawdziwszej, po prostu nic nie ma prawa rozwalić. Jestem ogromną szczęściarą.

#bestfriendsforever

1 komentarz:

  1. Trafiłam do Ciebie zupełnie przypadkiem, przeczytałam wpisy od najnowszych, aż do tego i w końcu musiałam coś napisać. Urzekło mnie wszystko co napisałaś wyżej, przez chwilę miałam wrażenie, że czytam o sobie..choć nie jesteśmy z moim M. jeszcze po ślubie, nie mamy dzieci, to za nami 8 wspólnych lat i jeśli miałabym określić jednym słowem co jest sukcesem naszego związku to była by to właśnie PRZYJAŹŃ :)

    Z pewnością będę tu zaglądać, masz wyjątkowo lekkie pióro!
    powodzenia
    A.

    OdpowiedzUsuń