poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Ahoj, przygodo!

Podobno jest tak, że dziecko do 6 miesiąca życia jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że jest oddzielnym ciałem z mamą. Dociera to do niego właśnie po tym czasie. Jego mały móżdżek wysyła jakiś fluid czy inny cynk, że heloł, nie jestem już połączona pępowiną z moją cycodajką i żywicielką. Właśnie zbliżamy się do tej magicznej granicy i muszę powiedzieć, że Ala świetnie się już czuje poza brzuchem, tak świetnie, że chyba w ogóle zapomniała, że kiedykolwiek tam była. Próbuję jej o tym czasem przypomnieć snując jej do ucha opowiastki, jak to śpiewałam do niej, gdy była w środku, i jak miała tam cicho i cieplutko, ale wiecie, sprawia wrażenie totalnie niewzruszonej. Jakby mi laska nie wierzyła.

Równie niewzruszona była, gdy po całej dobie spędzonej z moimi rodzicami na służbie (bo my na weselu), wróciliśmy do domu, pędząc z kopyta, jakby się paliło, bo dzidzia na pewno tęskni, płacze i nie może się doczekać naszych całusków, uścisków, przytulasków i innych dziub-dziub-asów. Przeskoczyłam przez próg domu, jakby się paliło, słysząc już na klatce jej słodkie agugu, niestety nie na mój, lecz na swojej babci widok, bo przecież pokazuje jej właśnie po raz setny tę samą czerwoną zabawkę. Jak krzyknęliśmy z radością, że hej, jesteśmy w domu, ta tylko spojrzała na nas z lekkim, chyba nawet udawanym uśmiechem, coby nam przykro nie było, i odwróciła ostentacyjnie głowę z powrotem do swojego gumowego gryzaka. No żesz?! Kto ją tak wychował, ja się pytam. Pępowina odcięta, zdecydowanie. Okazuje się, że kompletnie jej obojętne, kto ją nakarmi, wykąpie, naoliwi i położy spać. Matki nie ma, trudno, jest babcia, też jest super. Babcia oddaje pałeczkę dziadkowi? No okej, mnie tam wszystko jedno. Biją się o mnie, to całkiem fajowe. Zrobię im tę radochę i usnę spokojnie, żeby nie psioczyli matce, że niegrzeczna gnida ze mnie.

Chwilę później przyszły wyczekiwane wakacje, rodzinny urlop i wyjazd do Krk. Piękny czas, wreszcie pobyliśmy we trojkę więcej niż na długość weekendu. I po raz kolejny Ala pokazała, jak bardzo ma w poważaniu gdzie jest i gdzie się ją kładzie spać. Czy to dom, czy krakowska kwatera, czy brzoskwiniowa wioseczka w Małopolsce (dziękuję, http://www.marhericrafts.pl/ ), ważne, żeby było gdzie głowę do pieluchy przytulić. Czy to domowa wanienka z żyrafią grafiką, czy dmuchany jebitnie różowy ponton, czy wanna gdzieś u ciotki, to naprawdę nieważne, ważne, żeby woda nie za ciepła była. No bezproblemowo. Obecność taty na co dzień najwyraźniej jej sprzyjała. Pokonała przez ostatnie 2 tygodnie tyle etapów rozwojowych, że niejeden dorosły mógłby pozazdrościć zdolności i ambicji. Nauczyła się na przykład parsknąć w momencie, gdy ma właśnie przełknąć kaszkę. Świetne doznania, zwłaszcza gdy podkładam już piątą pieluchę, trzecią ręką trzymając łyżeczkę, żeby przypadkiem nie wpadła na dziki pomysł "ja chcę sama!". Pożegnałam się już z czystą wersją krzesełka do karmienia. Mission impossible, kiedy półroczny maluch zainteresowany jest absolutnie wszystkim na raz, tylko nie jedzeniem.
Gumową kaczkę sobie upatrzyła. Ukochała wręcz! Żółta, miękka, idealna do gryzienia bezzębnym podniebieniem. Akurat wtedy, kiedy pcham jej do ryjka zmieloną marchew. Pole bitwy jest potem wręcz nie do uprzątnięcia. Pożegnałam wszystkie śliniaki, które za bardzo przyciągały jej uwagę, bo przecież na jednym jest koń! Ona musi tego konia! No musi go zobaczyć teraz, bo z kopyta ruszy i jej ucieknie. Dobrze, że w pogotowiu jest M, który zwykłym "Ala, bu!" potrafi ją tak rozbawić, że otwiera buzię na tyle szeroko, by móc wepchnąć jej w tym momencie zdecydowanie (acz delikatnie!) kawałek kaszki. Trzeba jednak się śpieszyć, chwila ta nie trwa wiecznie, zaraz przecież na horyzoncie pojawia się żółta kaczka albo inny niepowtarzalny obiekt uwagi. Jedzenie rękami też idzie jej nie najgorzej. Jak sama wyrwie mi łyżeczkę z rąk i zamachnie się niczym Anita Włodarczyk przy rzucie młotem, nic tylko zbierać marchewkę z zasłon. Patrzę na nie właśnie, swoją drogą. Do prania są, i to już!
Z mlekiem było tak prosto. W buzię włożyć, czekać aż zassie i baja. To nie. To się rozpisują na forach, że po 4 miesiącu wprowadzać warzywa, a po 5 gluten. I wygodny smoczek zastąpić trza łyżeczką. Czy jest ciężko?














Ciężko to dopiero będzie :) Teraz jest frajda. Ogromna zresztą. Bo ile by nie mówić i nie wymieniać, jak mocno dokazuje i pożera cały czas, jej szeroko rozdziawiona buźka w dzień albo śnięte na wieczór oczy zamieniają cały trud w olbrzymią przygodę. Aż chce się szybciej zacząć kolejny dzień.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz