piątek, 4 listopada 2016

Piątek, piąteczek, piątunio

Piątek.

Dla matki pierdzącej w kanapę na urlopie macierzyńskim, dzień ten nie różni się niczym od zwykłego wtorku czy święta flagi. Pobudka o tej samej co zawsze, za wczesnej porze, ten sam rytuał z obsranymi pieluchami pędrającej po podłodze latorośli, powtórka serialu w południe i obiad-preparing popołudniu. Dzień jak co dzień.

Ja jednak jako niestandardowa matka urlopująca się od kilku ładnych miesięcy, piątki ukochałam jeszcze bardziej niż przed ciążą, niż w pracy, niż w szkole. Bo piątek 16:05 to dla nas początek kolejnych wspólnych 2,5 dni. Tak krótkich, za krótkich, za szybko pędzących, za prędko uciekających. Ledwo zdążą się zacząć, już trzeba je żegnać. Weekendy od kiedy pamiętam, zawsze były za krótkie, to pozostanie normą do końca życia. Ale teraz weekendy to dla mnie coś więcej niż czas, kiedy mogę uprać brudne gacie, zmyć lekko podgniłą już podłogę, wieczorem utonąć w dobrej książce przy kieliszku półsłodkiego, ewentualnie odcyganić się na jakąś mocno zakrapianą imprezę w klubie, a w niedzielę odbębnić godzinny spacer nad Wisłą.

Teraz każdy weekend to przygoda.

Weekend to dla mnie świętość. Choćby się waliło i paliło, spędzam te dni z moją wielką i małą miłością. Gdziekolwiek. W domu, nad jeziorem, na wsi czy u znajomych. Ale razem. Weekend jest tak krótki, że staram się łapać z niego każdą cenną minutę. Kładziemy się wówczas naprawdę późno, bo chcemy wycisnąć z niego po prostu maximum. Weekendy odsypiamy sobie w tygodniu :)

Nie umiem teraz wyobrazić sobie inaczej soboty i niedzieli.
Celebrujemy wspólną kawę, gdy dziecko pałęta się nam między nogami i uparcie nie chce podkurczyć nóg, żeby zacząć raczkować, tylko odstawia cyrki w stylu żołnierza - partyzanta. Wychodzimy z domu we trójkę na jak długo się da, żeby wspólnie zachłysnąć się świeżym przymrozkiem i chwycić ostatnie resztki złotej polskiej jesieni (która niestety 1. listopada była wyjątkowo zgniła i wyjątkowo polska..).
Odwiedzamy razem dziadków, rodziców, przyjaciół, żeby Ala zapamiętywała i kojarzyła twarze, jak najwięcej przebywała z ludźmi, jak najmniej się nudziła.
Lecimy na basen, korzystając z możliwości poczucia się znowu dzieckiem i zjechania ze zjeżdżalni, albo wylegiwania się w jacuzzi pod pretekstem walki z cellulitem. To tam Ala czuje się dosłownie jak ryba w wodzie. Tłumy drących się dzieciaków tylko ją mobilizują do wydawania z siebie jeszcze bardziej egzotycznych, dotąd przez nią niewypróbowanych tonów. Wszystko przyciąga wtedy jej uwagę, na wszystko się cieszy, do wszystkiego się śmieje i wszystkiemu wtedy bije brawo. Godzina upływa tam w ekspresowym tempie.
Normalny człowiek puknąłby się w głowę, ale tu nawet wspólne robienie obiadu i mycie naczyń przy akompaniamencie ba-ba-ującego dziecka nabiera słodkiego charakteru.

Zauważyliśmy z moim M, że Alka niebywale łatwo nabiera nowych umiejętności właśnie w weekendy. Właśnie wtedy gdy widzi nas oboje, gdy targamy ją pod pachą to tu, to tam, gdy zwiedza i odwiedza. Oczywiście, w ciągu tygodnia robię z nią niewiele mniej, dbam o każdy dzień, żeby był jak najbardziej aktywny. Jednak obecność obojga rodziców przez ponad 2 bite dni, jest dla niej ogromną radością i dodatkowo pcha ją do nowych wyzwań. Choć ostatnio mamy wrażenie, że zatrzymała się gnida w miejscu, nie chcąc ani o włos zamienić "baba" na "kocham Cię mamo najbardziej na świecie". Na to też przyjdzie czas, I hope so.

To właśnie którejś soboty pierwszy raz skleiła ze sobą te dwie proste sylaby i od tego czasu odmienia je przez wszystkie przypadki. To właśnie w któryś weekend pierwszy raz zaklaskała na widok bajki i teraz codziennie, jak tylko wstanie rano rozpoczyna swój dzień od bicia brawa. Głównie dla siebie. Bo napaskudziła w pieluchę. Bo zjadła obiad. Bo jest dzisiaj taka ładna. Należy się!

Od kiedy ma się przy sobie dziecko, które kuma już ciut więcej niż kiedyś, aż chce się, by weekendy trwały wiecznie. Żeby nigdy się nie kończyły. Boję się często, że nie zdążymy Ali pokazać jeszcze tego i owego, bo tu już niedzielny wieczór się zbliża, i trzeba będzie na trochę odseparować ją znowu od taty. Dlatego korzystamy ile można i Wam polecam to samo. Wspólny rodzinny czas jest cenniejszy niż wszystko inne, co wydaje się być cenne. Jest go często za mało. My pewnie i tak jesteśmy szczęściarzami, że chwilę po 16:00 każdego dnia możemy być już wszyscy razem i planować aktywności na każde popołudnie. Są przecież ojcowie/matki tak zapracowani, że dziecko czeka całymi tygodniami na chociażby jeden wspólny dzień z rodzicami.

Dlatego warto doceniać i wykorzystywać każdą okazję na chwilę dla rodziny. Zwłaszcza tej najbliższej, tej zaraz obok, tej tutaj.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz